194
niach głodu i bólu, i zaginęły bez wieści. „Coby te niebości-ki—chwalił się kiedyś—stanyny, cok ik wybił, toby hetki w Zakopanem i w Kościelisku sićko pojadły i ludziby sie pote hyciły“.
— Nie mas nad kule do niedźwiedzia, prawił raz Witkiewiczowi. O, kuli usłuchnie! Cheba, co niżej pod komorę sie strzeli, to dziewięć dni będzie zył, pokiel flacyska nie zgnijom. ,1 broki przebijom, ale trzeba uważać, kie pokrocy, uchyli łopatkę, wtedy łupnąć. A to hoćbe, mocniejsego mięsa, to juz trzeba tęgo strzelać, hej! Niedźwiedź ma kudły, to jak słabe nabicie, to się w kudły owinie i on od tego nie zdeknie, zarośnie piknie; któiy zaś w jesieni tłusty je, to sadłem ranę zawłócy. I dobrze, kie juz wieś nabić, cobyś wiedział, jak strzelić. Z grzybietu, ze zadku, a i na gardło nie pewne strzelenie: z przodku, z piersi samoto, to ino tak lotki uwieznom, jak w błocie. W głowę, tu tok to się ospłascy kula, ale haw, między ocy, to som takie dziury, sionki, to i lotek, kieby trafił, to do mózgu doleci. A, i strzelec musi być serca zatwardziałego, co by się nie bał, hej! Strzelec nie ma co sie go bać przed strzeleniem. Po jeden strzelec z radości, a po jeden ze strachu drgnie, takiemu nimas co wierzyć. Ale ni-ma.s Strzelca, jako taki, co w sercu nie zedrzy.
Takim właśnie był Sabała, strasznie na niedźwiedzie zawzięty. To też z przygód, jakich zaznał na tych niebezpiecznych łowach, bądź sam, bądź z towarzyszami, a o.których na starość opowiadał chętnie, dałaby się złożyć cała epopeja, myśliwska. Niestety, spisano tylko niektóre z tych jego opowieści. Ale i te dają dostateczne wyobrażenie o rodzaju tych awanturniczych zmagań się z tym najgroźniejszym mieszkańcem Tatr.
Choć miał „pewne oko“ i strzelał znakomicie, a przytem nawet w największem niebezpieczeństwie nie tracił zimnej krwi, przecież zdarzało się i jemu, że chybił. Wtedy z niedźwiedziem nie przelewki.
— Raz poseł i strzeliłek, opowiadał kiedyś Stopce i jego rówieśnikom. Miłońskieh bieda zjadła, haj, aj zjadła, haj! Hybiłek, miałek pojedynkę, wyniosek się na smreka. On mi sie przypatruje ze spodku, a ja siedzem cicho, ino ze dyhom. Stanon na łapak, ale mie dostać ni móg, haj. Jazek tak to wysiedział. Wytrzymała mie wereda długo, nie krótko, a ręce mi cysto pieknie zglegwiały, co strąk, haj. On sie zaś poseł paść na borówki. Poseł niżej, a tyćko się na mnie boke jednem oke przypatrował. Ja sie zaś zacon wyżej śtyrbać, cy-by jakosi się cego lepsego nie hycić. Siadek na gałęź, ale sie złamała. Była słaba. Toż to, dobrze nie barzo, zjehałek na ziem, haj. Ja w uciekaca, on za mnom. Jazek lewdy dopad bucka dość hrubego i wylazek, nie wielo myślęcy, na niego, na gałąś, haj. Byłek ślebodny, bo buk był hruby. Ino ze mi cosi kajsi po brzuku straśnie jeździło, bok długo siedział, a jedzenia ni miałek. Było osławione przy smreku. Kieby mi miał wto flintę' podać ze spodku, to onoby ta było syćko dobrze, bok prok i kapśliki w tórbce miał. Ale nika nic, haj. W Omacku mi się wse nie scęśeieło, haj, nie scęśeieło mi się,
0 nie!
Mimo to w końcu jakoś dał sobie z niedźwiedziem tym radę i wymknął mu się z pazurów...
Innym razem, w Ciemnych Smreczynach, taka mu się z bratem Józkiem zdarzyła przygoda, którą z czasem po latach w ten sposób opowiedział Witkiewiczowi:
— Idziemy z pod Krzywania ku Ciemno-Smreczynom, ale my nie jedli już drugi dzień i dopiro ja patrzem: Niedźwiedź! Idzie, rusa kudłami, jak Madziar gaciami. Widzis go! juści brat myślał, co Luptacy, porwie się biedź, dopiro go wołam, hipnął ku mnie. Pokazujem mu niedźwiedzia: idzie proci nas, do to teli jak sałas! „Wyjmuj lotki, bij kulkę a hy-baj za wodę; siądź za smrekiem, a puść blisko!11 Juści on przeleciał za wodę; syćko my odbiegli i torby, i cuchy, prasnąłek
1 kapelus, ino flintę do jednej, ciupagę do drugiej garzci, le-cem! No, juz zaleciałek, poźrem, nic nie widzem. Co się to mogło stać? Pozieram pilno po tyk zieleninak, widzem jego
is*