202
W o gól o różne miał Sabała przygody z niedźwiedziami, ale raz trafiła kosa na kamień. Bo znalazł się taki sprytny niedźwiedź, który samego Sabałę potrafił wyprowadzić w pole; dość powiedzieć, że zjadł przynętę, obstawioną pięciu na-bitemi i połączonemi drutem strzelbami, i poszedł, jakby nigdy nic na borówki. O tym jednym niedźwiedziu mówił Sabała z respektem:
— Trzysta djabłów zjadłeś, toś ty mędrszy, jako ja; kiejś ty potrafił wystrzelić, to ty potrafis i nabić!
Już to wogóle wielkiego zwierza, a szczególniej niedźwiedzi, było wtedy w Tatrach wiele.
— Drzewi — opowiadał Sabała Witkiewiczowi — kieś poseł na sarny, niedźwiedź tu! Bo to tego było moc, ale to strzelcy stępili. Wawrzek nędza, Samek, Myśliwiec, Matus Karpiel i inni. Strzelcy dużo broniom od niedźwiedzia, od wilka, od złodziei, a i zbójniki sie bojom Strzelca, bo to chłop! Dziękuję ci tez Boże, coś me nie stworzył popem, ba chłopem!
Nie brakło wówczas w Tatrach i dzików, a Sabała był na nie równie zawzięty, jak na niedźwiedzie. Miał też ich niemało na sumieniu. Polowanie to było może niebezpieczniejsze jeszcze, niż na niedźwiedzia,, więc nieraz, obfitowało w przygody, które Sabała dobrze zapamiętał do końca życia. W jaki sposób udało mu się raz zabić wielką maciorę, tak o tern kiedyś opowiadał Stopce:
— Raz ja i Marduła nieboscyk poślimy łenrze świt, jak ino śnieg zeseł, do Luptowa, rzekomo na serdaki. No, i dobrze nie bardzo, zmarzliśmy tęgo, bo to było co ino po zimie, na wiesne było. Zmarźlimy setnie, haj. Co ja nie robiem, ozłozyłek wieldzaźnom watrę, coby sie nie przygrzać co przy niej, haj. Marduła sie tez wyciongnon przy watrze; przy watrze sie dobrze śpi. Kosulsko mu sie popaliło, ale spał tęgo, haj. Kie sie tak cysto, pieknie zespał, ja tymcase hybaj. Marduła nie był taki zawzięty na dźwierzyne, jako ja. I co ja, nie uradził, zostawiłek go tak, a ja tymczase poleciałek z flin-teckom, haj. I tak mi sie jakosi trafieło, ze inozek sie obe-źrał, widzem małom świnkę. E, myślem se, bedzie tu kajsi i duża, bo kazby sie mali brali, kieby duzyk nie było, haj. Ale jej jesce nie widzem. Miałek sie juz na ostrożności, coby mie ze zadku nie przywitała, ino z przodku, po honorowemu, haj. Patrzem, cy kapśliki mam. Syćko było w porządku, ino jesce nie było do kogo strzelić. Z tom małom biedom, to mi sie nie opłacieło babrać, haj, bo to szkoda. I co sie nie stało, stojem tak, jak na trzy stajania, a tu widzem usyska i ryło. Sjonek kapelus z głowy i prasnon, coby mi, prosem pieknie, nie zawadzał. Ona hudobina myślała, ze ja sie ś niom witam i lezie ku mnie, lezie pomału, bo juz była drugi raz prośna. Jaze ja hyc za bucka. Skryłek sie, przymierzyłek i ben w nie, haj. Strzeliłek. Za,cena tońcyć, ale se pote spocyna. A ja wy-jon nóz pilno. Urznonek jedne łydkę. Przynioselc ku watrze i upiók. Dobrze nie bardzo, jem i oblizujem sie i skwarkik juz skwarzył, toz tok pilno włożył do ognia skałę, coby się oz-paliła. Wyjonek jom cerwonom i włozyłek do wody, cok jom do dolinki na skale nalał. Nasułek mąki i była kluska. Uwa-rzyłek jom. Kiek tak syćko dobrze, syćko pieknie porobieł, zaconek juz jeść. Jaz Mardule zapachło popod nos i obudził sie. Myślał, zek liany świnie ukrad. Nie liciał mi nijakim świa-te wierzyć, ćobyk jam tak pilno upolować miał, haj. Ja mu sie sumietujem, a on nie. No juści, jak cłek śpi, to mu wrona do gardła nie wpadnie, chociaj by ta serzej otworzył hubku, jak wrota, haj. Zabraliśmy to, pote do casu Bożego mieliśmy na kwilke co jeść. Było cym brzuch omaścić, haj. Zrabowaliśmy sie dość godnie.
Naturalnie, że jak tylu innych strzelców, tak i Sabała namiętnie polował na kozice i świstaki. Nabił ich też bez liku, przyczem oczywiście nie obeszło się i bez przygód, często dramatycznych w najwyższym stopniu, tak, że nieraz musiał dobrze śmierci w oczy zajrzeć, zanim z zabitą kozą lub ca-