4 Wstęp. Odjazd z Neapolu. Życie na okręcie.
nas sławni neapolitańscy tragarze i ofiarują nam gotowość przeniesienia naszych rzeczy na statek. Wybieramy trzech, a każdy z nas pilnuje swego, aby mu się gdzie z rzeczami nie ulotnił, bo numerów tam nie mają, a port tak źle oświetlony, że łatwo mogły się zaszyć w tłum ludzi, a o wyszukaniu go mowy by być nie mogło. Procesyą idziemy z pierwszego pokładu na drugi, stamtąd na trzeci, gdzie właśnie znajduje się nasza kabina.
Na okręcie nieład wielki. Kapitan przy ładowaniu towarów, nazwiska nasze jeszcze nie wpisane, służących, zwanych „Stuardt" nigdzie znaleźć nie można. Płacimy tragarzy, składamy pakunki na rogu pokładu i zostawiwszy przy nich Jana, obaj z bratem wybieramy się na poszukiwanie naszego „Stuardta“. Odkryty po długich wysiłkach w kuchni, wskazuje nam naszą kabinę. Jest ona narożna, tak jak życzyliśmy sobie, niestety jednak od południa, nie pomoże więc przewiew, kiedy wjedziemy w strefę tropikalnych upałów. O 7mej obiad, więc czas się ubierać, nie zajmie nam to jednak wiele czasu, bo kiedy jeszcze okręt stoi w porcie, nikt się we fraki i smokingi nie ubiera do stołu, wystarczy ubranie marynarkowe. Kapitan p. Majer wyznaczył nam, jako podróżnikom z Austryi, miejsce przy niemieckim stole, gdyż przy innych siedzą przeważnie sami Anglicy, jadący na swoje urzęda do kolonii angielskich we wschodniej Afryce. O godzinie trzy na siódmą odzywa się pierwszy odgłos fanfary, dający znak, że za 15 minut rozpocznie się obiad. Ubieramy się jak najprędzej, tak że gdy fanfara drugi raz zagrzmiała, schodziliśmy już do sali jadalnej