- 159
jak śmierć; chuda, wysoka, i ze złośliwem spójrze-niem. Okropny był dla dzieci widok, gdy często w dzień pogodny na progu siedząc , ^obcinała brzezinę, a diugie rózgi w cebrzyk wodą napełniony składała. Tę brzezinę sam pan professor zwykł był ze spaceru przynosić. Na brzezinie gruntowała się u niego wszelka nnuka. Wnętrze szkoły miało widok przerażający; w środku wisiał wielki krucyfix: za ręce i za nogi Chrystusa i na gwoździach zatknięte były rózgi, kilka prętów i dyscyplina. Był to wizerunek szkolnego męczeństwa. Pan professor wszedłszy do szkoły z groźną twarzą, [naprzód brał rózgi i próbował je, i wydawały świst przeraźliwy. Miewał on często dziwny humor do bicia dzieci; za każde zająknięcie, każdą myłkę, smagał po ręku.
Dniem najokropniejszym była zawsze sobota. Na ten dzień przeznaczony był zawsze katechizm dawany po niemiecku , którego polskie dzieci ani z treści, ani z języka nierozumiały. Mało kto był, często nikt, żeby za katechizm chłosty ujść zdołał. Trwoga i cichość i roztargnienie, jakie wten dzień panowały, trudne do opisania. Każdy zapytany, po pierwszem zająknieniu występował na środek klęczeć, i tak całe ławki się wypróżniły; wszystko klęczało, czekając w niezmiernej trwodze ostatniego, który ma być na to miejsce exekucyi wskazanym; poczem nastąpił jeneralny płacz i prośby, wśród których każdy podług wieku odbierał przeznaczoną mu ilość plag. Zamy-