61
Zasiedli do stołu wraz z przybyłymi z łasu chłopcami i, czekając, aż Lelija rozleje im ulubiony napój w filiżanki i miseczki, rozpuścili języki. Wesołość żarliwa, niewymuszona, niczem niepowstrzymana, ogarnęła wszystkich. Dżjanha z ożywieniem jął opowiadać, jak to on wygrał, przegrał, następnie nie miał czem płacić, rtie wiedział jak się wykręcić; jak przyszedł Ujbanczyk, a on, korzystając z okazyi, drapnął; jak Kozacy grozili zabraniem renów, które Ujbanczyk obronił; jak wreszcie głodni wyjechali nocą z miasta, po naradzie wrócili, odwiedzili Ro-syanina; jak on ich przyjął, co u niego widzieli, jedli, a on ich o wszystko rozpytywał, nawet o... zdrowie Lelii. Ten zwrot do dziewczyny tak był nieoczekiwanym, a znaczącym, że słuchacze spojrzeli ze zdumieniem — naprzód na siebie, następnie na opowiadającego, wreszcie na winowajczynię.
— Nie wiem doprawdy, co to za ruski. Nie pamiętam — szepnęła Tunguzka, czując, że gorący rumieniec spływa jej z czoła na policzki, szyję, ramiona i piersi. Ty, — Dżjanha, pewnie żartujesz?
— Nie, jak Boga kocham ! — zaklinał się chłopak. — Spytaj Ujbanczyka.
Ujbanczyk potwierdzająco kiwnął głową, ale rozmowę w inną stronę zwrócił.
— Jak tylko przybędziemy do domu, pójdziemy ścigać „dzikusów". Ród Męgę już wyszedł, powiadają.
— Powiadają! Oni zawsze najwcześniej wychodzą; miejsca mają dogodne.
— Toć i u nas pora nastała! Trzeba ruszać.
— A jakże! i ja z wami! — krzyknął Foka. — Jużem sobie nawet okulary zamówił. A jak to będzie wspaniale. Wszyscy na łyżach i wszyscy w okularach. Cha! cha!
— Po rosyjsku — podchwycił Dżjanha, który