88
Śniadanie miało się już ku końcowi. Herbata, dolewana wciąż wrzątkiem w miarę ubywania, stawała się coraz bledszą, a smakiem coraz mniej do siebie podobną; suchary dawno już znikły. Paweł i gospodarz odwrócili filiżanki dnem do góry na znak, że mają dosyć. Andrzejowa, czkając przeciągle, powlokła się z powrotem na swe miejsce za przepierzeniem, a Lelija żywo zaczęła sprzątać naczynia ze stołu. Andrzej, za nim syn, wyciągnęli z za cholewy wązkie jakuckie noże i jęli ostrzyć je starannie sta-lowem ogniwem.
Od leżącego przed ogniem i zwolna rozmarzającego „dzikusa", coraz silniej rozchodziła się po jurcie ostra woń żywicy, jagielu, krwi skrzepłej i renom właściwego owczego zapachu.
Wkrótce gospodarz ze starszym synem, wyostrzywszy noże, zabrali się do sprawiania zwierza — siedli koło niego na nizkich stołeczkach, a reszta obecnych ukucnęła natychmiast około nich, tworząc ciche, ale ożywione i niezmiernie uważne audytoryum. Paweł zbliżył się także, włożywszy na nos okulary, i oparty o słup przyglądał się operacyi. Więc prze-dewszystkiein Andrzej zaczął od odcięcia goleni ; po-czem przewrócił kadłub do góry brzuchem, podparł go z obu stron, by się nie chwiał, grubemi szczapami drzewa i zrobił nacięcie od krtani wzdłuż tak zwanej „białej linii", aż do ogona i jął skórę obdzierać. Jak tylko brzegi jej na tyle odwinął, by uchwycić je można było bez narażenia się na obcięcie palców lub nosów, dzieci i kobiety poczęły je ciągnąć ękami, a nawet i zębami jak stado żerujących wilków. Pod ich wprawnemi palcami wprędce osunęła .ię skóra i wyrównana starannie legła z obu stron zwierza, miękka, wilgotna, lśniąca jak płat białego atłasu. Pośrodku sterczał krwawy, poczwarny kadłub