118
Na samym przodzie klęczał robotnik olbrzymiego wzrostu. Znał go Paweł, często widywał u siebie na szumnych zebraniach, gdzie, stojąc na uboczu w milczeniu, przysłuchiwał się uważnie temu, co mówiono, a kiedy dać było potrzeba, nieśmiało wysuwał się z tłumu i kładł obok innych swój grosz miedziany. Parę dni temu ten człowiek, po oddaleniu się wszystkich, oznajmił mu tajemniczo, że i on też dla ogólnej sprawy... że ma swoich... więc prosi, aby przyjść, obaczyć, poprawić... I ot, Paweł przyszedł. Gdy był już tak blizko, że wyciągnąwszy ręce, mogli się dotknąć, ich przywódca wyprostował się, zrobił znak krzyża i począł przerywanym głosem : „W imię Ojca, Syna i Ducha świętego, Amen ! Oto on... ten, o którym wam mówiłem. Przyszedł... widzicie ! Więc teraz wierzcie, że... gdy nędza, albo niema zarobku, gdy zjedliśmy ostatni chleba kawałek... gdy nigdzie nic... i niema już żadnej nadziei, a dokoła tylko ci inni... on... dumny, on uczony, on pan, który jednak mówi, że jest naszym bratem... on przyjdzie. Proście go!...“ krzyknął rozkazująco. — „O panie, my już dawno na ciebie czekamy!...“ — zawołali, wyciągając ku niemu ramiona, a on, tłumiąc łzy, stał przed nimi z opuszczoną głową, jak oni, bezsilny, uboszi, z piekącym bólem w sercu.
— Abraham terete Jaków, Jaków terete Juda, Juda terete — zabrzmiało po jakucku dobitnie szybko, jakby ktoś groch z worka na podłogę wysypywał. Paweł ocknął się i ujrzał ogromną kędzierzawą czuprynę, chwiejącą się nad dużą księgą w zielonej oprawie.
— Dawid terete Salomon, Salomon terete... — trzepał chłopak widocznie na pamięć. Paweł podniósł się i zaczął się ubierać, a z poza książki wychyliła się twarz szeroka, rozlana, głupowato uśmiechnięta