287
I pięknością uniesiony,
W tej odzieży wojownika,
Różną brouią obwieszony,
Wcześnie do wojny przywyka.
I z nią się rodzi, i nią się poi,
Zawsze cały w zbroi,
Kołczan, kopia, łnk knbauskf,
Sztylet i arkan tyrańskl,
I miecz, towarzysz nieodstępny znojn,
Jak pośród walk i wśród pokoju.
Nigdy się nie utrudzi — cboć tyle obronny,
I nic na nim nie brzęknle czy pieszy czy konny,
Jedna odzież, jedna postać,
Nikt się ma nie może ostać,
A swych napadów tajemnych zamachem,
Dla Kozaków są postrachem.
*
* *
Bogactwem jego koń żwawy,
W dzikich górach wykarmiony,
W głębi jaskini lub wśród gęstej trawy,
Z nim wraz czycha utajony;
I nagle z szybkością strzały,
Ledwie przechodnia spostrzegnie,
Z wściekłem spojrzeniem zuchwały,
W cwał ku niemu biegnie.
W mgnienia oka bój się toczy,
Krew we krwi broczy,
I Czerklesa nieomylny,
Walką rozstrzyga cios silny.
Wlecze arkan w gór szczeliny,
A za nim leci ślad krwawej drożyny.
Tętent w stepach się rozdaje,
I w tym niewstrzymanym blegn,
Na pieniącym się wód brzegu,
Bez przestrachu staje.
Rzuca się w zgubne bałwany,
Zanim nieszczęsny niewolnik upadnie,
Mętną wodę pije na dnie,
I konający, falą zalauy, ,
Śmierć widzi, lecz koń dzielny z błyskawicy lotem, Wynosi jeńca na brzeg z powrotem,
Lub na rozległe pustynie.
Kiedy ciemna noc już spłynie,