Z!>»
Otoczenie nie było mu obce: pod jednym z sękatych pni dojrzał przy blasku gwiazd nawpół śniegiem zasypaną mumię, w innem miejscu znalazł bydlęcą czaszkę, nasadzoną na kołek — domyślił się więc, że jest na „Przylądku Umarłych". To go uradowało. Stąd już bardzo blizko było do Mateusza. Drogę zna wybornie, tam się więc ogrzeje, posili, renom da wytchnąć i, zabrawszy, co trzeba, powróci do sadyby Andrzeja.
Jak pomyślał, tak zrobił.
W jurcie ogień na kominie zupełnie zagasł Paweł w ciemności potknął się o trupa Mateusza, omal nie przewrócił, ale wiedział doskonale, gdzie co leży, więc prędko znalazł zapałki, trzaski, drzewo, i ogień z łatwością rozniecił. Gdy błysnął złoty, boski płomyk i rozprószył ciemności, gotów był śmiać się i skakać, jak dziecko, tylko surowe spojrzenie nieruchomych oczu Mateusza mąciło mu wesołość. Próbował starego dźwignąć, przenieść na ławę, ale wycieńczony bieganiną, chłodem, głodem, nie mógł go podnieść, a wlec po ziemi nie chciał; podłożył mu więc tylko bęben pod głowę, krwawą pianę z ust otarł i chustkę mu na twarz narzucił. Poczem jął się sam obsuszać, ogrzewać, odzież wilgotną przed ogniem rozwiesił, obuwie zzuł, inne włożył, przyniósłszy ze spiżarni zdatną na „struganinę" rybę, z łuski ją oczyścił,' ostrugał i, krając cienkie plasterki, chciwie zmarzniętą pożerał. Zjadł sporo, poczuł w sobie zimno, przysiadł więc przed ogniem i sam nie wiedząc kiedy zasnął. Obudził go cichy, ale wyraźny jęk. Otworzył oczy, rozejrzął się i włosy mu na głowie stanęły. Był sam, a przecież przed chwilą słyszał wyraźny jęk, którego echo brzmiało jeszcze w jego uszach.
— Ujbanczyk ! czy to ty? — spytał, wstrzymu-