264
dokoła stał się step biały, jednostajny, bez krzaczka, bez wzgórka, bez żadnej odmiany. Nad nim wisiało niebo ciemne gwiazdami usiane, roztaczał się nieduży krąg, bardziej widzialny, blady z mgieł i śniegów wycięty. I miał go wciąż wkoło siebie niezmiennie jak mur, jak pancerz. Wciąż ten sam — nieprzebyty! Czyż towarzyszyć mu będzie zawsze, oddzielając . go od tych, których szukał przez życie całe? Czytał gdzieś o tern, że człowiek z koła własnej istoty wyjść nigdy nie jest w stanie... Więc to jest koło jego istoty!?... Aha!... Rozumie... To dlątego tu wszystko tak obce, tak zimne, nawet gwiazdy, choć mrugają, patrzą tak obojętnie! O miłe gwiazdy ludzkich spojrzeń! Ale one już zagasły!... Czyż nie trupy znajdował, gdzie tylko się obrócił! Czyż umarli nie patrzyli na niego osłupiałą źrenicą, zdając się mówić: i ty legniesz wpośród nas wkrótce !... Tak... on umrze... to nieuniknione!... Umrze, jak inni pomarli! On, ostatni człowiek na tej ziemi!... słaby*, samotny!
Miał w głowie wir, zamęt; iść jednak nie ustawał, chociaż ledwie nogami poruszał, szarpany nń-przemian nadzieją, rozpaczą, dziko szalejącą w jego piersiach, tern buntującem się czemś, co tam tak długo żyło i teraz uchodzić nie chciało.
Wszak słońce zagasło, zastygła ziemia i ostatnia ognia iskierka spaloną została, a dokoła pusto było, równo, chłodno, jak w olbrzymim grobowcu. Życia tylko tyle pozostało, ile w nim tleje jeszcze. Gdy on umrze, zerwie się ten cudny wieniec, przez miliony istot, przez lat miliony z łez i uśmiechów splatany, zerwie się na wieki, na zawsze!
Mrokiem objęta ziemia w nieskończoność się potoczy; gwiazdy pogasną, jak zagasło słońce, i wszystko zleje się w jakąś całość szarą, niedorze-