195
było szamotania się i śmiechu, ale prawdziwie pięknym i oryginalnym był tylko koniec zabawy. Biały ogier z rozwianą grzywą wpadł niespodzianie pomiędzy rozigranych; ci hurmem rzucili się ku niemu; po krótkiej szalonej gonitwie w czystem polu osaczyli go, zawiśli na karku i łbie zwierzęcia, chwytając się grzywy. Daremnie rozjuszony koń szarpał się, targał: żylaste, bronzowe ramiona jak węże skłębione oplotły mu szyję, silne ręce trzymały go za uszy, a tuzin ciał ludzkich ciągnął go swym ciężarem do ziemi — zachrapał boleśnie stepowieć i ukląkł pokonany. Tak powalonego trzymali, dopóki kobiety i Paweł nie podeszli, prosząc:
— Puśćcie go! Czy nie widzicie, jak drży biedaczysko?
Wyczerpane walką biedne zwierzę głowę opuściło i rzeczywiście drżało. W jego ognistych oczach, zamglonych wysiłkiem i trwogą, malowała się męka, a na dnie szeroko rozdętych nozdrzy błyskała krew.
— Puśćcie go 1 —powtórzył Paweł.
Wszyscy odskoczyli w jednej chwili, a koń,
parskając i wyrzucając głową, pobiegł truchcikiem ku rżącym w oddaleniu klaczom.
— Niegdyś bywali wśród Jakutów tacy bohaterowie, którzy sami, bez żadnej pomocy, umieli złapać w stepie i osiodłać ogiera — opowiadali Pawłowi Jakuci. — Au was czy są tacy? czy byli? Co ci o tern książka powiada ?
Tłómaczył im, jak umiał, có mu o tern książka powiada, ale zła jego wymowa wywołała tylko kilka dwuznacznych uśmiechów i rozprószyła wkrótce słuchaczy. W poszukiwaniu rozrywki skierowali się oni teraz ku jurcie, gdzie rozlegały się głośniejsze, bardziej roznamiętnione rozprawy. Paweł, usłyszawszy głos Andrzeja i starego Tunguza, domyślił
13*