Polski, o sposobach rozkopywania kurhanów, dużo o Biskupinie. Tak nam jakoś mijają godziny do zmroku. O zmroku bowiem zaczyna się piekło!
Karantin jest olbrzymi... Zamknięty czworobok kilkupiętrowych bloków - patrzących nieprzeliczonymi oczyma okien w rozległe podwórze - ma pod każdym oknem, na zewnątrz, na ścianie, wypisany czarną farbą numer porządkowy każdej celi. Widziałyśmy to, idąc na progułkę. Numer taki jest niejako adresem, który służy setkom więźniów do wzajemnego wywoływania się na rozmowy. Widzieć się nie mogą, ale słyszą doskonale. W dzień jeszcze względny spokój; za to z nastaniem zmroku, przez całą noc, do białego rana, krzyżują się nad tym podwórzem krzykiem prowadzone rozmowy między męskimi a żeńskimi celami. Dotąd miałam sposobność przekonać się, na co stać plugawy babski ozór w kłótni czy w piosence. To jednak, czego musiało się wysłuchiwać tu, przechodzi ludzkie pojęcie! Najbezwstydniejsze określenia, propozycje, przechwałki, wspominki, szczegóły i tęsknoty wychrapywane przez kraty i deski, wycia, skomlenia, czułości, przekleństwa, wyzwiska - wszystko! Wywołane okno jest czasem na drugim końcu podwórza. Najplugaw-sze więc zdanie bywa powtarzane dziesiątki razy, coraz głośniej, coraz dobitniej, póki z właściwego okna nie nadleci podobna odpowiedź. Cienkie głosy małolatek i nieletnich chłopców plączą się i krzyżują z chrapliwym basem zwyrodnialców nad przestrzenią tego upiornego podwórza, którego rozległość odgaduje się dopiero po zmatowiałych i rozpłyniętych w dali rykach. Tuż pod naszą celą siedzi widocznie jakiś maniak. Cały wieczór i całą noc powtarza jedno i to samo, monotonnie, żałośnie, płaczliwie, jakby świat zbiegł mu się w pomylonym umyśle do jednego już tylko pragnienia, jednej potrzeby, jednego popędu. Słowa te są zresztą jakby syntezą wszystkiego, co się tu słyszy. Zgłodniały samczy instynkt tych morderców, zbrodniarzy, bandytów i matołków chrypi obłędnie ku tamtemu zgłodniałemu instynktowi takich samych jak oni samic. Świadomość pobliża, a niemożność dobicia się do siebie wzajemnie wprawia ich w szał, w rozpacz, w determinację. Szukają ulgi przy pomocy słów... Użycie tu słowa „zezwierzęcenie” ubliżałoby zwierzętom. Żadne zwierzę nie potrafi tak zbezcześcić swojej zwierzęcości, jak w tej otchłani plugastwa, ohydy i zbrodni zbezczeszczone zostało człowieczeństwo. Myślę, że ptaki przelatujące tędy muszą padać, zatrute cuchnącymi wyziewami nagromadzonych tu uczuć i słów! My jednak cały wieczór i całą
86