Gdy przyszliśmy, zabawa była już w toku. Na środku jasno oświetlonej sali, na wzniesieniu stała czarna trumna, otoczona 6 palącymi się w wysokich świecznikach świecami. Czterej koledzy, ubrani tylko w czapki i opasani pasami z pałaszami, stali na warcie w czterech rogach. W trumnie leżała bardzo dobrze zrobiona kukła, ubrana w nasz mundur, a zamiast głowy ułożono egzemplarz almanachu otwarty na tej stronie, która była potrzebna ostatniego poranka na egzaminie.
Cała sala roiła się od kolegów, już podnieconych trunkami i oczekiwaniem na widowisko. Nasze przebycie powitano głośno i entuzjastycznie. Ucieszyłem się też, że usłuchałem i przyszedłem, gdyż nie brakowało nikogo.
Około północy rozpoczęła się bardzo uroczysta „panichida”, nabożeństwo żałobne. Z palarni wyciągnęliśmy pianino. Wśród kolegów mieliśmy dwóch Bułgarów: Polijewa i Swiatogorskiego. Pierwszy był lekkoduchem, ale świetnym pianistą i miał bardzo dobry głos; drugi był naszym chodzącym sumieniem, gdyż zawsze wytykał nam naszą lekkomyślność, ale też miał świetny bas.
Panichida odbywała się według tekstu ustalonego w złotej księdze, najzupełniej niecenzuralnego, lecz melodie były wzięte z panichidy prawdziwej. Paru kolegów jak najdokładniej naśladowało ruchy i głosy ojca Bielawskiego-Kozy oraz korpusowego diakona. Gdy dodam, że słowa tekstu były ułożone bardzo dowcipnie, pomimo całej monstrualności tego obrzędu przyznać muszę, że całe widowisko było niezwykle śmieszne. Nie pamiętam, żebym kiedyś potem więcej się uśmiał, tym bardziej że jeszcze przed rozpoczęciem ceremonii koledzy zmusili mnie do wypicia paru tęgich kieliszków czegoś mocnego.
Po odśpiewaniu całej panichidy, po okolicznościowym przemówieniu jednego z kolegów trumnę podniesiono uroczyście na ramiona i skierowano się procesją do umywalni, gdzie grubą książkę almanachu spalono.
Pochowano gdzieś naprędce trumnę, świeczniki, mundur z kukły oddano właścicielowi. Straż honorowa pozdejmowała pałasze i powciągała na siebie jakieś ubrania, po czym zabawa trwała w dalszym ciągu. Było to jedno z naszych ostatnich wspólnych zebrań. Czuliśmy to, więc wspominaliśmy 6 lat, które ze sobą przeżyliśmy, snuliśmy marzenia o tym, kto na jakim
75