czy, jedna drugiej nos tka w miskę i każda oczywiście drze się, że ją pokrzywdzono. Kończy się na tym, że Cesia, dla świętego spokoju, oddaje swoją porcję tej, która najgłośniej krzyczy. Razem z miską i podwójną porcją kaszy wdziera się taka na swoją półkę, a inne Zinki i Cyle żałują, że to nie one najgłośniej krzyczały. Kasza jest postna, ale za to kapusta kwaśna i soczysta, więc ostatecznie uważamy, że nie jest najgorzej. Malinowej zawarki nie ma w czym zaparzyć, zatem gryziemy ją na sucho, co ma i tę dodatnią stronę, że garsteczka tego niewiadomego śmiecia na dłużej nam w ten sposób wystarcza.
Z wodą od pierwszego dnia trudności. Cesia - wymownie, jak tylko ona umie - domaga się, aby nam dano świeżej, prosi, tłumaczy, pokazuje zieloną od osadu, zgniłą zupę z dna beczki, ale konwojent odmawia, mówiąc, że oni sami wiedzą, kiedy się woda należy, że na tej właśnie stacji eszelon za krótko stoi, że na następnej itd. Cesia nie chce ustąpić. Wgniata się, jak złoty orzech, między siłą zasuwane drzwi i jeszcze prosi, jeszcze błaga. Daremnie! Trzask kłódek - chlast sztab i pociąg znowu msza. Wstrząs jest zawsze tak silny, szarpnięcie tak nagłe, że te, które wtedy stoją, walą się jak długie na podłogę. Z wszystkich misek i garnuszków bezcenna, na zapas schowana woda wychlupuje się jak na komendę.
W miarę jak się południe zbliża, upał w wagonie wzmaga się coraz bardziej, wreszcie robi się gorąco jak w piecu. Duszne, pokostem pachnące, drzewne gorąco! Wszystko - rozebrane do naga - wachluje się szmatami, spocone, złe, półżywe z braku tchu. Na płacz się zbiera. Ma się ochotę krzyczeć, pięściami w rozpalone deski tłuc z bezsilnej rozpaczy i złości. Straszliwe sąsiedztwo z mojej lewej daje się w tym gorącu coraz bardziej we znaki memu nosowi. Choćbym chciała zmienić miejsce, nie mogę już tego zrobić, bo każdy skrawek podłogi jest szczelnie zarośnięty warstwą gołych, spoconych ciał. Nie pozostaje mi nic innego, jak leżeć capkiem, twarzą ku podłodze, ustami przy opatrznościowej szparze. Zysk podwójny: nie muszę widzieć tego, co się dzieje bez przerwy tuż obok mojej głowy nad tubą, i zdaje mi się, że oddycham czyściejszym powietrzem. Szpara jest szeroka na palec. Widzę przez nią - pędem w galaretowatą jakby miazgę roztarty - żwir na torze i rytmicznie przelatujące smugi progów. Czasem sypie mi się w oczy drobny, kolący miał, ale czasem zawiać też umie miłosierny, rzeźwiejszy powiew od otwartej przestrzeni. Niestety w żadnej pozycji nie mogę wytrzymać dłu-
153