nych jeszcze, tak że cały korytarz, ku furii striełków, aż szumi od rozmów.
Dowiaduję się, że wiele wagonów z naszego eszelonu zostało po drodze odczepionych i poszło gdzie indziej, bardziej na wschód. Moc jednak z pierwszej kamery zostało i jedzie razem. Helena opowiada mi także ze śmiechem, że ją z bydlęcego wagonu przenieśli tu niby jako do karceru. Wycięła taką awanturę którejś z Żydówek za obrazę Polski, że ją postanowiono ukarać. I ukarali ją tym, że ją z potwornych warunków przenieśli w o tyle znośniejsze! Idioci! To przykre tylko, że Marysia została teraz sama. Ale to chyba na krótko. Już pewnie niedługo będziemy u celu.
Mam miejsce na półce pod samym sufitem. Zamiast przeklętej tuby -lampa bez palnika i klosza jest moim najbliższym sąsiedztwem. Mam wybłaganą na którejś ze stacji gałąź obcego krzaka i opędzam się od komarów, aż mi ręce więdną. Okna na korytarzu są pootwierane i widzę z wyżyn mojej półki pocięty w kratę świat. Zmora nie świat. Kilometrami, milami tajga - i nic. Przestrzeń opuszczona przez Boga i ludzi. Młaki, bajora, oparzeliska, torfy, karłowate laski, a wszystko utopione w bagnach i w białych, nijakich nocach, i w białych, nijakich dniach. Czasem jakiś potępieńczy obóz pracujących skazańców. Komary muszą ich tu jeść żywcem. Wszędzie widać owe ratownicze, kudlące się dymem ogniska i wszyscy mają głowy omotane czarną siatką. Czasem na dnie płytkiego lasku migną z brzozowych pniaków poukładane sągi lub na świeżych jeszcze trzaskach bielejące baraki. A potem znowu godzinami nic, tylko bagna i mokradła. Naprawdę zmora - nie kraj! Już lepiej zamknąć oczy albo patrzeć na mętny odblask ponurej zieleni, sunący do góry nogami tuż nade mną, po brunatnym lakierze sufitu.
Po dwóch dniach od ciągłego leżenia na deskach - usiąść tu u mnie na górze nie sposób! - zaczynają mnie bardzo boleć kości. Tym sobie przynajmniej tłumaczę zmęczenie i uczucie coraz większego rozklejenia.
Ot i nie było rady! Trzeba sobie było uciąć na tej półce pod sufitem grypę jak się patrzy, z oślepiającym bólem głowy i łamaniem wszystkich stawów. Długa Krystyna, w przedziale obok, ma zresztą grypę też. Już taka jakaś passa przyszła na nasz wagon.
Nie pamiętam, czy była u nas siostra. Ostatnie dni podróży rozgotowały mi się w pamięci jak papka. Wiem tylko, że były roje much i komarów i Wilma - ta przewieszona przeze mnie młoda węgierska Żydóweczka - która, znalazłszy szparę w deskach tuż nade mną, całe godziny spę-
160