momentalnie są chore. Na zapas. Rozchwytują bandaże, maści, proszki, watę. Nim chore się docisną, nie będzie już waty, proszków, maści ani bandaży. Świetne nitki robi się przecie z bandaża! Daremnie Cesia walczy o przejście dla tych, które naprawdę potrzebują zmiany opatrunku, przecięcia nabranego wrzodu, zakropienia oczu. Dziki kłąb zachłannych na wszystko, co tylko zdobyć można, kobiet pod byle pozorem ogałaca i tak ubogą apteczkę ogłupiałego od wrzasku lek-poma. Chcę z początku prosić go o aspirynę i zapytać, czy nie ma maści na świerzb, ale widząc, co się dzieje, wolę się drapać, niż przepychać przez tratujące się po głowach zakarpackie stado. Jakąż straszną rzeczą staje się w gromadzie -człowiek!
Znając już mamy los tych, które leżą na dole, wdrapuję się z Marysią, Heleną i Małą Władzią na najwyższe piętro, pod sam dach. Tu nam przynajmniej nikt nie będzie niczego na łeb sypał! Dostanie się tu nie było wcale łatwe. W sosnowych słupach tkwią z rzadka gwoździe i parę ocheł-tanych łat. Nie byłoby czego zbierać, gdyby się kto w dół stąd zwalił. Trzeba się więc mocno czepiać zalepionych żywicą słupów, zwłaszcza że worek na plecach ciągnie wstecz jak żywy.
No, wreszcie jesteśmy szczęśliwie na górze. Trzęsę się cała z wysiłku i wiem, że muszę mieć gorączkę. Mniejsza z tym. Jest nareszcie przestronnie! Od niepamiętnych czasów będzie się można położyć wygodnie, na wznak czy na boku, jak kto woli, i podkulić kolana, co dotąd było od miesięcy niedościgłym marzeniem. I nikt nie będzie mi chuchał w kark ani ja nikomu. Nie ma blisko Zakarpacia, nie ma tuby. Cudownie! Rozpakowujemy manatki, wyciągamy garnuszki, rozścielamy koce. Jakże błoga jest świadomość, że znowu przez dłuższy czas nie będą nas ganiać z miejsca na miejsce! W olbrzymim korabiu gwar kilkuset głosów zgubił się jakoś i zmatowiał, jak w lesie. Mam tuż za głową pachnące żywicą deski, które miejscami żarzą się oto rubinem prześwietlonych słońcem sęków. Nie! Naprawdę nie mamy prawa się skarżyć. Jest cudownie. Za chwilę mają nam dać jeść, a potem będzie można spać - spać - spać. Strasznie jestem zmęczona i słaba po tej grypie.
Nie zdążyłyśmy jeszcze zjeść zimnej kaszy, kiedy w mrocznej rozpadlinie przejścia między piętrami jawi się taki w niebieskiej czapce i każe się nam zaraz przenosić z rzeczami na inną barżę.
Nie wiem, czy ktoś, kto tego nie przeszedł, uwierzy, gdy powiem, że są chwile, kiedy rozkaz taki jest po prostu - ciosem! Leżę z zamkniętymi
164