granatową, którą przysłano mi z domu, chowam na jakieś nieodgadłe „potem”. Włożyłam ją dotąd tylko raz jeden w Starobielsku, razem z nowymi trzewikami - sobie samej na imieniny. Teraz, kiedy w nocy ziąb przenikliwy nie daje mi czasem spać, narzucam ją na plecy jak peleryną i trochę mi wtedy cieplej. Pończochy drą się strasznie. Nie ma ich czym cerować, więc wciąga się dwie podarte pary i nićmi z bandaża czy koca zszywa pracowicie jedną z drugą, na nodze. Rzadko kiedy dziury wypadają w tych samych miejscach, więc w ten genialny sposób ma człowiek znów na pewien czas z dwóch dziurawych par - jedną caluteńką. To tylko nudne, że po takiej pomysłowej fuzji wyprane bardzo długo schną. Z bielizną jeszcze nie najgorzej. To całe szczęście. Mam jej dość na zmianę, tylko mi obrzydła ilość szwów, które dwa razy dziennie trzeba przepatrzyć i oczyścić. Nie miałam dotąd pojęcia, ile kilometrów zakładek, obrąbków i wszytek nosi człowiek na sobie!
Zgłębiłam już wszystkie zwyczaje i upodobania wszy. Istnieje typ obrąbków, którego nie lubią, i takie, za którym giną! Wiem już, że wolą brązowy sweter od pomarańczowego. Kołnierz jest najulubieńszym miejscem ich samotnych spacerów, natomiast ogniska rodzinne zakładają z reguły w rękawach. Inna rzecz, że mogę mówić o szczęściu. Mając głowę stale czymś owiniętą z powodu newralgii, uchroniłam się, jak dotąd, od wszy we włosach. Plaga ta, prześladująca inne, jest chyba gorsza od wszystkiego, zwłaszcza wobec braku własnego gęstego grzebienia. Mam jeszcze i tę dogodność, że nie odróżniam swędzenia świerzbu od swędzenia wszy. Unikam zatem owego gorączkowego zdzierania z siebie ubrania co parę minut, na które cierpią inne, chcące złapać jeszcze wesz na gorącym uczynku. Robię uczciwie prowierkę rano i wieczór, a jeśli mnie skóra pali w czasie dnia, kładę to na karb świerzbu i nie uganiam się po sobie za poszczególnymi wszami przez cały dzień, jak tamte.
Nie ja jedna zresztą mam tu świerzb. Jest go dużo na barży. Nikt się z nim nie kryje i nikt się go nie boi. W warunkach, w jakich żyjemy, dziwnie szybko wyrabia się fatalizm. Jeśli się mam zarazić, to się i tak zarażę. Śpimy ciasno jedna przy drugiej, tak że trudno mówić o jakichkolwiek środkach ostrożności. Trzeba wszystko zdać na los. Na szczęście Lena z wrzodami na nogach, zachrypnięta Kohut Kaśka i Ilona śpią zawsze z dala od nas. Świerzb jest dziecinną igraszką w porównaniu z wszystkim, co nam tu grozi.
Bardzo się jeszcze podle czuję po tej grypie. Leżę więc przeważnie w
172