Deszcz siąpi ciągle i wobec niskiego nieba i mgły od niepamiętnych czasów jest tak mroczno, jakby się światu zbierało wreszcie na noc.
Opętane dwie godziny wytrzymali nas tak przed tym urzędem. W mglistym kapuśniaczku, wymęczone, głodne, ledwo żywe. A potem na spanie pognali nas jak stado krów - do obory. Dosłownie! Tyle że w oborze tej my byłyśmy pierwszym bydłem.
Nic innego tylko być krową w Rosji! Wątpię, czy wielu na wolności miało w tym kraju tyle przestrzeni do spania, co my tej pierwszej nocy. Wykończona właśnie stajnia jest olbrzymia, a długa tak, że się wprost gubi w perspektywie. W nowych żłobach leżą jeszcze sosnowe wióry i całe mroczne wnętrze stajni pachnie kwaskowato lekko przewiędłą już zielenizną, którą zamiast ściółki zwalono tu dla nas wzdłuż żłobów. Jest to ta tutejsza ni to wierzba, ni wiklina, zarastająca brzegi i urwiska nadbrzeżne - soczysty, siwozielony chwast, który zamiast słomy ściele się pod bydło. Mniejsza z tym, że to łykowate i twarde i że idzie od tego zielna wilgoć zwalonych w grubej warstwie świeżych witek. Po betonie cel, który znają dobrze nasze kości, nie przestraszy nas chłód liści! Najważniejsze jest to, że za oknami, których tu pełno wzdłuż żłobów, świat ciągle jeszcze udaje, że będzie noc, że w olbrzymiej oborze ginie wrzask i śmiech - podnieconych pobliżem dozorców - Cyl i Zinek, że będzie można na mokrym materacu rozprostować zmęczone stawy i że nareszcie dostaniemy jeść!
Komuś, kto nie był nigdy naprawdę głodny, może się to, co powiem, wyda śmieszne. Kiedy w godzinę później trzymam w obu rękach mój bezcenny, własny, obity z emalii garnuszek z kilkoma łykami gorącego mleka, czuję, że mi do oczu napływają łzy. To śmieszne - prawda? Dziś, kiedy sobie tę chwilę przypomnę, wydaje mi się, że nie sam głód nawet był powodem tego wzruszenia. Zapach słodkiego, prażonego mleka - to przecie dzieciństwo, to bezpieczeństwo, sytość, dom... Czy możliwe, aby tamto najszczęśliwsze dziecko świata, fuczące ufnie w znajomy garnuszek z obrazkiem, i ta świerzbowata łachmaniarka pod biegunem - to była jedna i ta sama osoba? Nigdy sobie rozmyślnie na żadne rozczulanie się nad sobą nie pozwalałam dotąd... To idiotyzm w naszych warunkach... Ale wtedy słodka para gorącego mleka zaskoczyła mnie tak znienacka, że nie zdążyłam sobie niczego zakazać. Trzymam w brudnych rękach brudny po tiuremnych czajach, darowany mi na celi garnuszek i aż mnie gardło boli od wstrzymywanego płaczu.
183