mam kopiejki przy duszy. Pragnienie męczy mnie strasznie i marzę o tym mleku jak o szczęściu! Aż pewnego dnia poczciwy doktor, sapiąc i mrucząc coś pod czerwonym nosem, wtaszczył się do mnie pod nary z garnuszkiem przykrytym gazetą. Kupił za własne pieniądze mleko w sklepiku, postawił u siebie na kwaśne i teraz mi je przyniósł w tajemnicy, żeby Staszka nie widziała, bo byłoby nowe piekło. Ciepłe było i zwarzone, i wcale niepodobne do tego wymarzonego, ale po kilku dniach kompletnego postu - smakowało mi jak przysmak jakiś najwymyślniejszy.
Wreszcie jestem już tak osłabiona, że mało co wiem o świecie. Zdaję sobie jeszcze sprawę z tego, jak jestem chora, ale stało mi się to obojętne. Możliwość śmierci - o której wiem - też mnie jakoś nie dotyczy. Jest mętna, rozpłynięta w gorączce i nie wydaje mi się wcale straszna. No więc co? No to zostanę na zawsze w tundrze za zoną. Nie ja jedna. Zresztą to i tak tylko pokrowiec. Czuję to dokładnie. Coś się we mnie rozdwoiło. To bolące, skulone w budzie pod narami „ja” stało mi się dziwnie obce i nieważne. Ważniejsze jest tamto drugie, pomniejszone i nierealnie dalekie, które w szalonym pośpiechu, zdyszane, niecierpliwe, obiega domowe kąty. Widzę jakieś przedpotopowe desenie tapet na ścianach, odwieczne obicia mebli, obrazy i lustra wiszące tak, jak wisiały wieki temu, na samym początku moich lat. Z niesłychanym natężeniem - jakby od tego wszystko zależało - szukam tam czegoś. Nie mam pojęcia, co by to miało być? Nie wiem, czy jest małe, czy duże, czarne czy kolorowe? To tylko wiem, że je muszę znaleźć. Koniecznie! Mijam pokój po pokoju, otwieram przed sobą jedne drzwi po drugich. Nie. To nie tu. I jeszcze nie tu. Wracam. Śmiertelnie nużąca, zdyszana pogoń - za nie wiadomo czym.
- Nu spakojno, pania, spakojno - słyszę zabawnie daleki i zabawnie bliski głos wracza. Z dwóch robię się znowu jedna, wiem już, że leżę chora w budzie pod narami, że jest wojna i że nie ma domu. - Pojedziecie w sangrodek. Słyszycie mnie? Pojedziecie w sangrodek. Z siostrą Józefą. Trza się zbierać, pania. Końmi pojedziecie. Powolutku. Macie siłę wstać?
Pewnie, że mam siłę wstać. Muszę mieć siłę wstać. Jak przez mętną mgłę widzę nad sobą stroskaną twarz Małej Władzi, siostry, wracza. Mówią mi, że trzeba się ciepło ubrać, bo silny wiatr na dworze. Po co ten zastrzyk? Ważniejsze, żeby mocno brzuch okręcić ręcznikiem. Mam wrażenie, że jestem bukłakiem pełnym płynnego bólu. Czyje to nogi? Moje? Widocznie, bo w moich pończochach. Dobrze. Zaraz włożę drugi sweter, tylko odpocznę chwilę. Czemu Władzia płacze?
199