ALEKSANDER II
Wenecję Północy pokrywał jeszcze marcowy śnieg. Śnieg leżał na brukowanej ulicy wzdłuż kanału. Ludzi było mało: przenikający do szpiku kości marcowy petersburski wiatr zdmuchnął znad kanału spacerowiczów. Po trotuarze przechadzali się policjanci, którzy powinni czuwać nad przejazdem cesarskiej karety.
Policjanci jednak nie wiedzieć czemu nie zauważyli młodego człowieka, który śpiesznie szedł naprzeciw karecie. Młodzieniec był wyraźnie zdenerwowany, w ręku trzymał podejrzany pakiet wielkości pudełka landrynek, owinięty białą chustką.
Gdy kareta się zbliżyła, młody człowiek cisnął pakiet pod nogi koni.
Echo potężnego wybuchu przetoczyło się nad kanałem.
Na bruku ulicznym leżał zabity kozak, jeden z ochrony karety, obok jego ciała krzyczał zwijający się z bólu chłopiec, który niósł koszyk z mięsem. Na ośnieżonym bruku widniała krew, strzępy odzieży.
Cesarski orszak zatrzymał się, car nietknięty wysiadł z karety. Młody człowiek rzucił bombę za późno. Był widocznie zbyt zdenerwowany.
Potem zaczęło się dziać coś niepojętego. Zarówno ochrona, jak i car wiedzieli, że zamachowiec na pewno nie był sam. Stangret i ochrona błagali władcę, by jak najszybciej odjechał znad kanału. Jednakże ku ogromnemu ich zdumieniu car, który przeżył dotychczas pięć zamachów, wcale nie śpieszył się z odjazdem! Przeciwnie, zaczął chodzić wzdłuż Kanału Je-katierińskiego.
Tak jakby na coś czekał.