KONIEC WOJNY ŚWIATOWEJ I WYJAZD
Im dalej postępowała jesień, tym bardziej zdecydowane były wiadomości o walkach na froncie w Europie, tym bardziej dawało się odczuć, że koniec wojny nie może być daleki.
Jeżeli chodzi o mnie, to wcale nie czułem się zadowolony na swoim stanowisku w Konsulacie i oboje z żoną uważaliśmy to za pewien popas w naszym życiu. Oboje pragnęliśmy jak najprędzej powrócić do kraju. Byłem w stałym kontakcie z Komitetem Paderewskiego, gdzie panowie Kwapiszewski i Górski od czasu do czasu wysuwali moją kandydaturę na to czy inne stanowisko, przeważnie w jakimś towarzystwie żeglugowym. Bez skutku jednak.
W Pittsburghu z zainteresowaniem uczęszczałem na zebrania organizowane wśród Polaków, gdzie specjalni tak zwani oficerowie rekrutacyjni wzywali do wstępowania w szeregi armii Hallera, tworzonej w pobliżu Niagary. Na każdym takim zebraniu było mi bardzo trudno powstrzymać się, żeby nie zapisać się nie zważając na nic i stanąć pod znakiem Białego Orła. Miałem jednak teraz pod opieką żonę i córkę i na razie nie mogłem zostawić ich samych w obcym kraju.
Któregoś dnia w początku listopada gruchnęła wieść, że pokój jest zawarty. Nie zdążono jednak uczcić tej radosnej wieści, gdy stało się wiadome, że jest to jeszcze przedwczesne. Jednak 11 listopada znowu podano tę wiadomość i tym razem okazała się prawdziwa. W biurach przerwano zajęcia. Fabryki stanęły. Wszyscy wyruszyli na ulice, które we wszystkich częściach miasta zapełniły się ludźmi i samochodami. Do samochodów poprzywiązywano z tyłu puste blaszanki, które razem z nieprzerwanymi gwizdkami we wszystkich fabrykach i parowozach
208