Nazajutrz wszedł do naszego pokoju ten sam oficer, który udzielił pożyczki, i oświadczył przyjaźnie, że muszę się udać do szpitala, gdzie jest dla mnie miejsce. Nie było rady, ubrałem się z trudem, po czym żona odprowadziła mnie do szpitala. Po zapisaniu ostrzyżono mi głowę maszynką, wykąpano w wannie i dopiero potem ułożono na jednej z wielu prycz. Całą ogromną salę zapełniały prycze, na których leżeli chorzy na tyfus plamisty.
Byłem bardzo chory i zapewne często nieprzytomny. Toteż nie wywierało na mnie żadnego większego wrażenia, gdy się dowiadywałem, że jeden czy drugi mój sąsiad umarł i pryczę jego zajmuje ktoś inny, w początkowym okresie choroby wyglądający prawie jak zdrowy.
Głównym lekarzem szpitala była młoda kobieta Żydówka. Opiekowała się nami wszystkimi z całkowitym zaparciem się siebie. Przypominam sobie, jak wielką ulgę robiło mi, gdy zawijano mnie zupełnie nagiego w zimne mokre prześcieradło i przykrywano potem kocem. Ten sam zabieg stosowano do wszystkich innych chorych i wydaje mi się, że wynik był bardzo dobry.
Trzynastego dnia od początku choroby kryzys minął pomyślnie, temperatura spadła poniżej normalnej. Myślałem, że jestem zdrów. Podczas wizyty lekarskiej zwróciłem się z prośbą do pani doktor, ażeby pozwoliła mi wyjść ze szpitala i dalej leżeć w domu. Bardzo się niepokoiłem, jak żona daje sobie radę sama. Po pewnym wahaniu lekarka się zgodziła i wydała odpowiednie polecenie. Byłem tak wdzięczny, że pocałowałem ją w rękę.
Gdy wyszedłem na ulicę, poczułem, jak strasznie jestem osłabiony. Z trudnością znalazłem dom komendanta, szedłem słaniając się i czasem myślałem, że nigdy tego domu nie znajdę.
Żonę zastałem w tym samym pokoju. Wszyscy byli zdrowi i ucieszyli się, gdy mnie zobaczyli. Położono mnie do łóżka; czułem się najzupełniej szczęśliwy.
Zaczęliśmy z żoną rozważać nasze położenie i namyślać się, jak postąpić dalej. Należało się spodziewać, że w pewnej chwili bolszewicy zainteresują się mną i dlatego lepiej byłoby zejść im z oczu. Gdy zamieszkaliśmy w tym domu, zastaliśmy tu służbę,
233