naszych. Kto dostał się raz do takiego karnego punktu, wychodził stamtąd obrany jak kość w mrowisku do czysta - o ile w ogóle żyw wyszedł.
Opowiadaniom tym nie ma końca. Mówią o wszystkim po prostu, bez wielkich słów, bardzo żywo i obrazowo nieraz tak prawie, jak ruda Pandora z sangrodka. Po tym tylko, jak dużo przy tym palą i jak długo płomyk zapałki szukać się musi z końcem każdego nowo zapalonego papierosa, poznaję, jak ręce im drżą i jak każdy z nich wykończony jest nerwowo.
Zawinięta po pachy w koc i fufajkę - którą, mając dwie, pożyczył mi porucznik Ferdynand - w płaszczu i turbanie z ręcznika na głowie, słucham i słucham, z palcami ciasno wetkniętymi w rękawy. Zimno dmie tu od drzwi na pokład, drzwi, które mam tuż pod łokciem, a choć wojłoki pana Szczepana uszczelniły jako tako szpary w podłodze, ta pochmurna druga połowa września na północy w wilgotnej, pełnej przeciągów bar-ży porządnie daje się we znaki. Długo się też namyślam, nim zdecyduję się wyszarpnąć palce z rękawów, by też zapalić papierosa.
Chleb, który z workiem wisi na gwoździu nade mną, jest tak przewiany i zimny, że nie ma wcale smaku. Ser jest lodowaty. Ledwie go można ukroić. Mam już wprawdzie na własność doskonały nożyk - czyli kawałek wyostrzonego żelaza wetkniętego między dwie drutem związane deseczki - który dostałam od porucznika Ferdynanda. Ofiarował mi go, bo, jak mówi - przypomniałam mu jakąś jego dawną flamę. Nigdy nie można wiedzieć, jak dalekie i okrężne skutki mieć będzie czyjeś uczucie i czyjeś podobieństwo! Nóż jest bezcenną rzeczą w naszych warunkach, toteż i teraz, i często później błogosławiłam uczynność porucznika i moje przypadkowe podobieństwo.
I tak płyniemy. My i dnie...
Co dzień rano i co dzień wieczorem pan Szczepan staje pod małą lampką uczepioną belki na środku barży i intonuje Kiedy ranne albo Wszystkie nasze, a potem Rotę lub Jeszcze Polska. Jak na tak wielkie skupisko ludzi kompletnie bezczynnych, dość u nas na ogół spokojnie. Tu i tam kilka w ciasną grupkę zbitych fufajek gra w karty. Głupstwo jeszcze, gdy o pieniądze. Ale już po kilku dniach musimy się wszyscy składać na takiego, który przegrał cały swój prowiant. Mam wrażenie, że grasuje tu zorganizowana szajka kombinatorów spod ciemnej gwiazdy. Hersztem ich jest ten krępy, podejrzanie zasobnie odziany młodzian w krótkim futerku, wysokich butach i szarym kaszkiecie. Gębę ma chytrą i uciekają-
253