konania, że pozostaje mi jedno: skulić się najciaśniej jak można i spać! Choć czuję przez koc na grzbiecie lodowate chlusty zimna, usypiam prawie natychmiast. Cóż to za łaska Boska umieć tak spać jak ja!
Nie wiem, o której nad ranem budzi nas nagły gwar i światło w namiocie. Co tam takiego znowu? Podrywamy się obie i nie chcemy wierzyć oczom. Marysia, Helena, Długa Krystyna, Danusia, pani Stefania, pani Ada - i cała moc innych. To druga partia zwolnionych z sangrodka i Workuty! Przyjechały wszystkie razem z dużym transportem mężczyzn. Wszystko to runęło do naszego namiotu zziębnięte, zmęczone i głodne. Pokazuje się, że jest jeszcze moc miejsca na narach, choć wczoraj się zdawało, że szpilki nie wetknie. Marysię, Helenę i Krystynę lokujemy przy sobie. Niechby się choć zagrzały po tej drodze.
I nikt już nie zmrużył oczu do rana. Gadanie, opowiadanie, śmiechy. W budzie pod narami robi się istny five. Odnajduję tu niespodzianie mego kuzyna, o którym nie wiedziałam nawet, że był aresztowany. Przedstawiają mi jakichś miłych, młodych i starych, poznanych w tym transporcie panów.
- Pani Mario! Zechce mnie pani przedstawić - prosi jakiś zarośnięty młodzieniec, włażąc na czworakach pod nary.
- Pozwolisz... Pan Andrzej taki a taki...
- Bardzo mi przyjemnie.
Jednym słowem - salon! Krystyna wyciąga swój szkicownik i pokazuje mi nowe rysunki. Helena opowiada o Loch-Workucie, my znów nasze koleje. Hinda odmówiła wyjazdu! Uparła się i została! Niech jej Rosja lekką będzie. Kilkanaście jeszcze z naszej paczki czeka i na Loch--Workucie, i w sangrodku. Ale jest nadzieja, że i one przed zimą wyjadą. Trusiowa żyje, choć ledwie zipie. Wygląda jak własna babka. Qd czasu jej choroby zaw-choz się nie pokazał i ma już inną. Ruch, gwar, przegniatanie się w ciasnocie. Suchary trzeszczą i gęsto jarzą się punkciki papierosów w mroku pod narami.
Nie pojechałyśmy jednak razem dalej. Ta druga partia mogła dopiero po południu pobrać prowiant i pieniądze, a nasz transport odchodził rano. Mimo żałości ponownego rozstania wielką ulgą była mi świadomość, że mają już za sobą całą wodną drogę, którą lada dzień mógł teraz lód zakuć aż do wiosny. Na Loch-Workucie i w sangrodku padał już suty, nie-tający śnieg, kiedy wyjeżdżały.
To, co spadło na obóz tej nocy, trudno nazwać śniegiem. Jest to zim-
264