krajan i piecyk, muszę i ja pchać się z nią razem, choć wolałabym jechać z tamtymi, których lepiej znam i wolę. Inna rzecz, że baba ma rację. Jedynie ten wagon ma piecyk i półki, jesteśmy zmokłe jak kury i czeka nas długa droga.
Instalujemy się więc ostatecznie na dwóch zsuniętych deskach wysoko pod sufitem tego ukraińskiego wagonu. Pod nami i wokół nas gęsto i szaro od mokrych fufajek i w szmaty obutych nóg. Mam pod łokciem nogi Raciszewskiej, bo leżymy nogami zwrócone ku sobie. Moje nie sięgają jej uda. Od szpar dmie zimny przeciąg, czuć mokre łachy, ciasno jest i brudno nie do pojęcia.
Nie ciasnota jednak, smród, brud i nieustanny śpiew mołojców były w tym transporcie najgorsze. Najgorsza była Raciszewska! Niepodobna opisać, co mnie nerwów kosztowała w ciągu tych ostatnich sześciu razem spędzonych dni. Istotnie. Miała rację. Umie niąhrymać od rana. Jest wściekła nie wiadomo o co i nie wiadomo za co wydziera się na mnie bezkarnie. Drażliwa jest i przeczulona. Dopatrywać się umie jakichś przytyków i zaczepek w zupełnie niewinnych zdaniach, a wobec tonu, słownika i głupoty, jaką rozporządza, człowiek jest przy niej bezbronny jak związane jagnię! Dosłownie wzięła mnie tu pod kopyta. Nie mogąc nigdy przewidzieć, co mnie od niej spotka, a chcąc za wszelką cenę uniknąć tarć i wybuchów z jej strony, musiałam się liczyć z każdym słowem, z każdym milczeniem, z każdym wyrazem twarzy. Nie pamiętam, czy kiedykolwiek, w jakichkolwiek międzyludzkich stosunkach, w życiu spo-trzebowałam tyle nieustannego wysiłku i uwagi, czy byłam kiedy zmuszona do takiej czujności, lawirowania i dyplomacji, co z tą właśnie kucharką wojskowych kasyn i kąpielową z Krynicy, z którą mnie losy sprzęgły na czas tego transportu!
Jedzie nas tu 40 dusz. Wagon jest o połowę mniejszy od poprzednich. W piecyku pali się dzień i noc. Żar tu u nas pod sufitem nieludzki. W dodatku rozpalona rura przechodzi tuż obok naszych desek. Od szpar wieje w plecy lodowate zimno, a twarz płonie od gorąca. Ale za to mamy ukropu, ile kto chce, a ponieważ dali nam w obozie zawarkę, możemy ją sobie pierwszy raz zaparzyć. Wcale to niezłe. Cierpkie, pachnące malinami. Prowiant otrzymany tym razem na drogę nie był już tak wspaniały jak ten pierwszy, ale wystarczający całkiem. Głodny więc nie jest nikt, a o przysmakach przestaliśmy pamiętać.
Krajan Raciszewskiej jest starostą wagonu. Bardzo dobrym, sprawied-
266