i martwotą ulicy rozkrzyczane napisy: „Proletariusze wszystkich krajów - łączcie się!”. Szmata jest zawsze czerwona jak wsyp na pierze, litery musiały być kiedyś białe, dziś jednak pełne już są plam i zacieków rozmokłej na deszczach czerwieni. Niektóre z tych szarf wiatr pozawijał i tak zaplątał, że stały się brudnym, zwilgłym rulonem.
W pustych witrynach sklepów, opasany girlandami czerwonej bibułki, króluje nieodmiennie chytrze podśmiechujący się Stalin. Jedynym, co w każdym sklepie dostać możesz na pewno, to będzie jego życiorys. Szukałam zapałek. Nie dostałam ich. Ale za te kopiejki, które kosztowałoby jedno ich pudełko, mogłam była, jak nic, kupić książkę. Propagandową oczywiście! Pozbawione towaru sklepowe półki bieleją nieuleczalnie od stosów taniej - bezprzykładnie taniej w Rosji - książki. Bije się je w milionach egzemplarzy i sprzedaje za kopiejki. Widocznie głód wiedzy rozpiera masy! Sowiecki reżym pokonał wreszcie osławiony rosyjski analfabetyzm! Krzyczy się o tym na cały świat. Tak. Istotnie pokonał. I to jest imponujące. Imponująca też jest chytrość tego gigantycznego wyczynu. O cóż bo właściwie chodziło? O umysłowe podniesienie warstw? O rozwój, o wykształcenie, o rozszerzanie horyzontów? Jeżeli tak, to w minimalnym chyba stopniu. Pokonanie analfabetyzmu, owo budujące udostępnienie książki wszystkim, miało się stać przede wszystkim jeszcze jednym tłokiem, którym, na równi z radiem, można pompować i pompować w społeczeństwo - propagandę. W Chersoniu jeszcze miałam sposobność przerzucenia antologii współczesnych pisarzy Związku. Książka gruba jak cegła, w której reprezentowani byli pisarze wszystkich republik. Paręset nowel, a każda jak propagandowy afisz. Nic i nic, tylko to samo aż do ogłupienia. Fałszowanie historii, tendencyjne przekręcanie faktów, przy konsekwentnym przemilczaniu różnych niewygodnych prawd - oto wszystko. Komuż książki takie rozszerzają horyzonty? Kogo uczą samodzielnego myślenia? Nikogo! Naprawdę nikogo! Pod pokrywką postępu i cywilizacji nabijają umysły jak but na prawidło, odbierając im kompletnie możność swobodnego rozwoju. A o to właśnie chodzi.
Ciekawa jestem bardzo, jak wyglądają tutejsze duże miasta? Choć katająmnie po tej Rosji od roku przeszło, nie widziałam dotąd żadnego. Naczytałam się jednak o nich dość w owych ilustrowanych czasopismach w Chersoniu. Zdaję sobie zatem jasno sprawę, że jeżeli chodzi o „wielkie życie” Rosji, ja - z perspektywy zwolnionego z łagru więźnia, pętającego się oto po takiej zabłoconej, prowincjonalnej dziurze - nie mogę
276