Rozkaz. Ewakuować do szpitala na Oksywie wszystkich rannych nie operowanych i operowanych.
Łodzie motorowe czekają już na przystani. Ostatnie sprawdzenie opatrunków, stanu rannych, opasek uciskowych i ranni nasi w ciągu kilku godzin byli już w Gdyni. Najpierw czekający na operację, potem operowani, na końcu lżej ranni. Odprężenie i jakaś radość opanowała mnie i załogę, ale i jakaś demobilizacja sił fizycznych i odporności psychicznej. A ranni napływają stale, coraz lżejsze rany i obrażenia.
Dowiadujemy się, że na minowcu „Gryf” jest lekarz w mundurze nie marynarskim. Pracę jego, dobrze wykonywaną, podziwialiśmy. Po północy ostatni ranni ze swym lekarzem. To mój przyjaciel por. dr Neyman z Gdyni. Chwieje się, blady, siwy, przecież niedawno widziałem go, był szatynem. Wymaga ratowania. Łyk koniaku, kawa, kanapka z trudem przełknięta, ale Jerzy jest jakby nieprzytomny. Szepcze stale: „Piekło, piekło, nie wysyłajcie mnie na «Gryfa». Nie posyłajcie na morze...”. Poznał mnie, ale widzę, chłop zszokowany, bezsilny. Zaprowadzili go sanitariusze do naszej kwatery lekarskiej.
My dalej pracujemy, choć z radością i ulgą widzimy opróżnienie szpitala. Ewakuacją dowodzi już zupełnie wyczerpany dr Wierzbowski. Pielęgniarki zmieniają pościel, czyszczą instrumenty, sprzątają. Odczuwam głód szalony przy mym zmęczeniu, inni tylko wzdychają do odpoczynku
1 spania. Trzeba segregować teraz załogę.
Część, choć z oporem, na rozkaz, chwiejąc się udaje się do kwater. Reszta sprząta, wynosi kilku zmarłych do kostnicy. Znużenie coraz większe, ale szpital znów przygotowany. Nie wiadomo, co może być jutro, o świcie, może za kilka godzin. Świeże orzeźwiające powietrze morskie, czyste gwiaździste to niebo, spokój. Czyżby to, co przeżyliśmy w ostatnich godzinach, nie było snem?
Na kwaterze kol. Neyman śpi niespokojnie, coś mówi przez sen. Radio coś krzyczy, ale nic nie dochodzi do mojej świadomości. Zasnąłem. W nocy nie reaguję na przeloty samolotów. Widzę Mielczarków umierających, te strasznie zmasakrowane twarze Lipkowskich, te kadłuby bez nóg i rąk. Dręczy mnie niepewność, czy dobrze zeszyłem ranę, czy dobrze zacisnąłem opaskę, czy wszyscy ewakuowani byli dobrze nakryci, czy nie zostali na morzu zbombardowani, czy dopłynęli szczęśliwie. Widzę mych kolegów lekarzy ledwie żyjących z przemęczenia, twarze pielęgniarek, sanitariuszy, dzielnych, uwijających się, kucharza stale donoszącego coś do picia i jedzenia i czuję krew, eter i szum w uszach. Dzielni marynarze, dzielna nasza załoga szpitalna.
2 września
W nocy kilka nalotów na Hel, niewielkich. Nie słyszałem.
. Wstałem rano wypoczęty, w pokoju nie było nikogo, łóżka nie poście-
264