kwaterowaniu garnizonu Rejonu Umocnionego, przeto wyskakiwali z wagonów, zanim pociąg zatrzymał się i po wydmach piaszczystych, wśród zarośli sosnowych zdążali na przełaj do koszar swych jednostek macierzystych. Tych zaś co dojechali do dworca, przejmowały na peronie patrole odbiorcze z poszczególnych oddziałów i grupami odprowadzały do koszar.
Opróżnione z rezerwistów wagony zajmowali natychmiast ewakuanci, kobiety z dziećmi i ludzie starsi wiekiem obojga płci. Porządek w tej akcji utrzymywała żandarmeria. Tu dzieliło się ludzi, według ich życzenia, do ewakuacji dalekiej i ewakuacji bliskiej. Chcących wyjechać w głąb kraju, do Warszawy lub dalej, ładowano do pociągu mającego w marszrucie swojej stację docelową Kobryń na Polesiu. Tym ludziom los zgotował najtragiczniejszą sytuację w podróży. W następnym dniu bowiem, to jest 1 września, pociąg ich pod Warszawą został kilkakrotnie zbombardowany przez samoloty niemieckie, znacząc swoją drogę zabitymi i rannymi.
Inna grupa ewakuantów, która zgłosiła się na wyjazd bliski, na ląd poza Półwysep Helski, tego samego dnia była już u celu swej podróży. Umieszczono ich w zabudowaniach folwarcznych jakiegoś majątku ziemskiego opodal Pucka. Tam bezpiecznie przetrwali wojnę wrześniową i już w październiku powrócili do swoich miejsc zamieszkania. Były to przeważnie rodziny rybaków z Helu. Jadąc pociągiem na ewakuację niektórzy z nich wysiedli po drodze w Jastarni, Kuźnicy, Chałupach lub Władysławowie, gdzie zatrzymali się u krewnych czy znajomych. Wymienione miejscowości, jako położone poza obszarem Rejonu Umocnionego, nie były objęte ewakuacją przymusową.
W ostatnich dniach sierpnia 1939 roku kolej została zmilitaryzowana. Na stacji w Helu rozkazy wydawał wojenny komendant dworca; był nim ppor. mar. Syczyło.
Zarządzona ewakuacja spowodowała panikę wśród mieszkańców Helu. Obserwowało się chaotyczną bieganinę i płacz kobiet, zdążających z tobołkami na dworzec, prowadzących ze sobą dzieci.
Słychać było tu i ówdzie nawoływania żandarmów, przynaglających do pośpiechu. Na dworcu z powodu wielkiego naporu ludności trudno było utrzymać porządek. Wszyscy naraz bezładnie tłoczyli się do wagonów, co wymagało bezwzględnego i zdecydowanego wystąpienia porządkowych patroli żandarmerii, aby nie dopuścić do wypadków w tłumie.
Niewesołe było pożegnanie odjeżdżających z tymi, co pozostawali na miejscu, do obrony Helu. Wszystkich serca wezbrane były żalem. Płakali tak ci co odjeżdżali, jak i ci co pozostawali. W międzyczasie przyjechał na dworzec dowódca Rejonu Umocnionego komandor Steyer. Słysząc rozlegający się dokoła szloch, zwrócił się do tłumu ze słowami: „Dosyć z sentymentalizmem słowiańskim. My Polacy zawsze w decydujących historycznych momentach rozczulamy się i płaczemy, dlatego tak długo sie-
277