przemówienia, w których dyrektorzy stoczni wypowiadali jak najlepsze życzenia dla naszej młodej, tworzącej się marynarki handlowej.
Najwięcej — zdaje się — wzruszony był przemówieniem przedstawiciel Lloyda Anglik, który nawet wywrócił całą flaszkę szampana i ślad od rozlanego wina pozostał na długo na linoleum „Wilna”.
Późno wieczorem wróciliśmy do portu Caen, gdzie zeszli na ląd wszyscy panowie z Komisji. Nazajutrz musieliśmy wyruszyć do Cherbourga dla ostatecznego zaopatrzenia statków przed wyjściem na morze oraz dla przyjęcia węgla bunkrowego.
W międzyczasie w Gdańsku przygotowywano załogi na wszystkie następne statki i odsyłano je do Cherbourga, gdzie na redzie pewnego dnia zebrały się wszystkie pięć: „Wilno” i „Poznań” były jeszcze zupełnie czyste, natomiast na innych widniały ślady ich ciężkiej pracy, gdyż były zajęte dotychczas przewożeniem węgla z portów południowo-zachodniego wybrzeża Anglii do portów zachodniej Francji. Była zima, pogody nie było, a podróże statków załadowanych nie należały do łatwych.
Z moim „Wilnem” byłem oczywiście gotów pierwszy i pierwszy też wyruszyłem do Gdyni. Jako starszego oficera i zastępcę miałem zwolnionego na urlop z marynarki wojennej komandora Włodzimierza Steyera, jako starszego mechanika — inżyniera mechanika pana Goworowskiego. Drugim mechanikiem był pan Władysław Milewski. Drugim oficerem był pan Ciundzie-wicki, jak ja wilnianin.
W ostatnich dniach grudnia roku 1926 przybyliśmy do Gdyni, gdzie przycumowaliśmy statek nasz przy niewielkim skrawku nie wykończonego jeszcze mola.
Nazajutrz po przybyciu, w zimowy poranek, gdy prószył lekki śnieg, na pokład skromnego „Wilna” weszli zaproszeni goście, ażeby wysłuchać nabożeństwa za pomyślność jego dalszej pracy, jego podróży. Na lądzie stały rzesze ludności, dla których nie było miejsca na małym pokładzie stateczku.
Tego samego popołudnia udaliśmy się do Gdańska, ażeby rozpocząć ładowanie.
Następnie przybył do Gdyni „Poznań”, potem nadeszły stopniowo wszystkie inne. Niebawem wszystkie pięć parowców
313