wałam jąna lepsze czasy, gdy jednak taki srogi termin na mnie przyszedł, nie wypadało nic innego, jak wyciągnąć ją z worka. Tyle że umyśliłam sobie na co dzień nosić ją na lewą stronę, na prawą zaś od święta. Helena daje mi swój wspaniały, włochaty ręcznik, mam zatem znów nieodzowny przy newralgii turban, nową spódnicę i mogę dalej jechać w świat.
Dosłownie na parę minut przed wyruszeniem w drogę zjawia się niespodzianie, przydzielony nam z Nukusa, doktor. Wysoki, młody pan z jasną bródką, w błękitnej maciejówce, futrze i wysokich butach. Kobiałkę niesie w jednej ręce, worek w drugiej.
W pierwszej chwili zlękłyśmy się bardzo, że jako niefachowe siły zostaniemy z miejsca wylane z ambulatorium, ale ponieważ na nasze szczęście fachowych sił na barży nie było, doktor, po krótkiej indagacji, pogodził się z naszą przepłoszoną obecnością.
W takich to warunkach i w takim składzie ruszyliśmy wreszcie Amu--darią dnia 29 listopada, w samą wigilię Andrzeja.
Trudno... Fortuna kołem się toczy... Zwykle dnia tego za dawnych dziecinnych lat puszczaliśmy łupinki orzecha z kolorowymi świeczkami na wodę. Dziś Los - schylony nad Szaloną Rzeką jak ongiś my nad pełną pływających światełek miednicą - wypuszczał oto trzy łańcuchem spięte łupiny w drogę, która miała mi zostać w pamięci jako moralnie najcięższy odcinek mego czyśćca i która dla wielu jadących tu ludzi miała być niestety - ostatnią.