ło się niestety, że jest naprawdę i poważnie chory na serce i że ma prócz tego zjadliwe karbunkuły po całym ciele... Umarł też pewnej nocy nagle i niespodzianie. Spadł z życia jak z konia. Szarża poszła dalej, a on został sztywny w swym baranim kożuchu, tak jak się pewnie po wojskowemu meldował śmierci na baczność. Złożono go w jednej z ratunkowych łodzi, w które kładło się zmarłych na barży i w miarę postojów grzebało na zmiennych a bezimiennych łachach Amu-darii.
Romcio Wikiel to było znów najcierpliwsze dziecko świata! Siedmioletni męczennik, któremu w biednej, wrzodami okrytej głowie chlupota-ła wprost ropa, lała się z nosa i uszu, wędrowała po całym wychudłym ciele, wybijając sobie ujścia to pod wklęsłąjak dziupla pachą, to w kolanie, to na szyi. Dziecko stale dygotało z bólu jak liść, z bólu nie mogło spać, z bólu nie jadło i z bólu nie miało siły płakać. Każdy ruch, każde nachylenie ciała i każda zmiana pozycji sprawiały mu oślepiającą mękę, którą znosił cicho i delikatnie pod roziskrzonym łzami wzrokiem zagryzającej usta matki. Podczas dotkliwie ciężkich opatrunków syczał tylko cichutko, trzymając się kurczowo jej dużej, spracowanej ręki. Czasem -nie wiem, czy po to, by ulżyć sobie, czyjej - znajdował jeszcze siłę, aby tę rękę całować. Bardzo też grzecznie i układnie dziękował doktorowi za każdy opatrunek. Mam w oczach ruch jego chudej jak badyl łapiny, którą ostrożnie i niezależnie jakby od całego ciała próbował dźwignąć znów na powietrze tę swoją biedną, obandażowaną głowę. Było w tym dziecku takie dostojeństwo, taka godność i powaga po bohatersku znoszonego cierpienia, że mnie do dziś w gardle dławi, kiedy go sobie przypomnę.
Za osobną łaskę Opatrzności uważałyśmy zawsze z Marysią i Heleną przypadek, dzięki któremu dostał się naszej barży ten właśnie, a nie inny doktor. Na myśl, że mogłyśmy zostać w tym nieprzejrzanym morzu męki i nędzy ludzkiej tylko z felczerem Łopatką, robiło się nam gorąco! Łopatko ma duże doświadczenie, spryt i jest w gruncie rzeczy na pewno poczciwym człowiekiem. Ma jednak tępą, chłopską obojętność na niedolę ludzką, potrafi biegle opatrzyć rękę czy nogę, psychika chorego jest mu jednak doskonale obojętna. Z natury leniwy i wygodny, uważa każdego chorego za zawalidrogę w ambulatorium. Obejście jego w stosunku do nich cechuje owa charakterystyczna szorstkość, którą zazwyczaj człowiek prosty okazuje równym sobie, gdy go okoliczności ponad nich wydźwigną. Może być zresztą, że jako eks-wojskowy felczer nawykł do
349