jednym skrzydle półokrągło wycięte, też rzeźbione drzwiczki, w które co chwilę wsiąka jakaś bezszelestna, zasłoną omotana kobieca postać. Widne dopiero z wyżyn wielbłądziego grzbietu ponad wysoki mur ogrodzenia różne zaczarowane dziedzińczyki, pospinane gęsto to wznoszącymi się, to opadającymi schodkami, które umieją- tym swoim skośnym glinianym zaśpieszeniem jakby - przeszyć na wylot i połączyć ze sobą kilka glinianych przebudówek na kilku nieprzewidzianych poziomach. Wszędzie wykusze i okienka. Te okienka zwłaszcza - to cudo! Wybijają się na zewnątrz domów bądź jak, bez śladu symetrii, nisko i wysoko, daleko od siebie lub zupełnie blisko, czasem zapadłe we wgłębienie mu-ru, czasem znów wzdęte poza jego płaszczyznę niczym drewniane, na pustej ścianie wysoko zawieszone klatki. Szyb oczywiście żadnych. Sama matowa drzewna koronka. W całej tej glinianej szarzyźnie czuje się zawściągnięty przepych Wschodu, przygasły może i zmatowiały, niemniej ten sam, niedobity przez czas i okoliczności, którego bujność i żywiołowa potrzeba piękna i ozdoby wyciska się ze ścian na zewnątrz bajkowatym czarem tych haremowych okienek.
W dodatku wszystko zalane jest teraz różanym sorbetem zachodzącego słońca. Glina ma tysiące puszystych odcieni, smug i plam, coś niby lewa strona ćmich skrzydeł. I może dlatego Buchara zaschła mi w pamięci taką właśnie malinowoburą, głuchą od pyłu ćmą.
Zostawiliśmy ją powoli za sobą, skąpaną w niskim zachodzie. Na tle płomiennej łuny rysowały się czarno i wyraźnie ozdobne, wykruszone miejscami zęby okalającego miasto muru. Mur ten rozpływał się stopniowo w mroku i oddali, aż stał się znów podobny do tragicznego czerepu rozbitej przez barbarzyńców szlachetnej w kształcie misy, z której tęczowa bajka wschodu wysączyła się i wsiąkła w dookolną pustkę krajobrazu.
W pustce tej zaczynają właśnie płaczliwie poszczekiwać szakale.
A potem - sama właściwie nie wiem, jak mam mówić o „potem”, bo było i cudownie, i okropnie równocześnie.
Nigdy w życiu nie prułam jeszcze twarzą takiej grudniowej nocy, tak wysoko nad ziemią i tak blisko pod gwiazdami! Nigdy jeszcze świat nie wydawał mi się tak doskonale okrągłą, kryształową kulą, w której by wszelka czamość opadła jak muł na dno, a w której by cały granat wypłynął pod kopułę i stężał, i znieruchomiał w niepojętej ciszy i spokoju gwiazd. I to było cudowne!
362