łego, podczas gdy pan jej i władca wygrzewał się w słońcu przed bramą i żuł urugi. Nie to jednak przede wszystkim miało mu do zarzucenia nasze ślepe Kogucisko. Chodziło o rzeczy ważniejsze niż bicie żony. Pewnego dnia wśliznął się nam do kibitki - cicho jak spiskowiec zamknął za sobą drzwi i w prześmiesznych, wypiętych przysiadach podszedłszy całkiem blisko, zwierzył nam tajemniczym szeptem:
- Boboj karapczyk! Jamon karapczyk!
Karapczyk to znaczy złodziej, a jamon: zły, brzydki, niedobry. Wyszło na jaw, że podczas gdy nasz Kogut dziugał na oślep glinę w polu, by odrobić swoją biedną normę, to podłe, łakome dziadzisko zakradło mu się do niezamkniętej kibitki i podjadało zostawione tam niebacznie zapasy! Złapawszy go dziś na gorącym uczynku, przyszedł się nam na gorąco poskarżyć. Od tego dnia przed wyjściem w pole przynosił nam chyłkiem na przechowanie parę łyżek słonecznikowego oleju w dzbanie, woreczek dżugary i woreczek urugu. Wyklepywał nas przy tym z reguły po ramionach i zapewniał z najgłębszym przekonaniem, że tamten jest jamon, ale my za to jakszi!
A nasza kibitka jest naprawdę bezpieczna. I to nie tylko dlatego, że żona bobo z przeciwka - babusia, jak ją z czułością nazywa Helena -pożyczyła nam kulf, czyli kłódkę, na którą zamykamy w razie potrzeby drzwi, wychodząc. Kibitka nigdy teraz nie zostaje sama. Na robotę chodzimy tylko my dwie z Heleną, podczas gdy Marysia zostaje w domu. Owo zapalenie nerwu w nodze unieruchomiło ją na dobre. Przypuszczam, że pogorszyło się jej przede wszystkim z powodu wściekłego zimna w kibitce. Całymi nocami nie śpi, a w dzień nie może sobie znaleźć znośnej pozycji na deskach. Zgłosiliśmy zaraz w kantorze, że jedna z nas jest bolnaja i że do roboty chodzić nie będzie. Nie robili nam o to żadnych wstrętów, a co dziwniejsze, nie przestali wydawać i dla niej także owych 25 dkg ziarna dziennie. Utwierdziło nas to w przekonaniu, że jesteśmy tu na jakichś wyjątkowych prawach. Aby nam było przyjemniej, opowiadamy sobie, że to pewnie nasze władze zastrzegły sobie u tutejszych, że nie będziemy traktowani jak zwykli kołchoźnicy, że nas przysłano tu na przetrzymanie jedynie i że wobec tego mamy pracować tylko wtedy i tylko tyle, ile możemy.
Zresztą tutejsi ludzie są naprawdę dla nas poczciwi. Nawet ci z kantoru, którzy najbardziej jeszcze trącą Rosją. Mówią już nieźle po rosyjsku, nie noszą szarawarów, tylko fufajki i wysokie buty. Jeden tirpak został
387