W dole tym stoi podobna do naszej trójnożna misa pełna dzień i noc tlejącego żaru. Tu, dokoła tego znicza, skupia się z reguły rodzinne życie Uzbeków. Wróciwszy z pola, strzepują kalosze i wtykają zziębnięte nogi pod stół i kołdrę. Z nogami pod kołdrą spożywają swoje posiłki, a w nocy, znów ze stopami nad żarem, śpią w szeroko na podłodze rozpryśniętej gwieździe. Izba ma kilkoro nieszczelnych drzwi, toteż zimno dmie z dworu nisko i zjadliwie. Ludzie ci mają zatem stale żar pod piętami, a grzbiet w lodowatym przeciągu. Tyle że, widać, nawykli. Muszą też od dziecka mieć nogi tak zapieczone, że już chyba nie czują gorąca. Żadna z nas jednak - ku śmiechowi gospodarzy - nie mogła długo wytrzymać pod tą wspólną kołdrą, zwłaszcza że nogi wtykać tam należy bez obuwia. Wchodząc, zostawia się je pod drzwiami, pewnie i dlatego także, by nie nanieść błota. Całą podłogę zaściela śliska mata z ryżowej słomy i duże płachty kolorowego wojłoku. Izba ma ściany ciemne i chropowate, a jedyną ich - przypadkową pewnie - ozdobę stanowią szkliste, perłowo-białe kiście niewymłóconej dżugary, która się aż tam schroniła przed myszami. W kącie - niczym posłanie dla królewny na grochu z bajki Andersena - garbi się malowaną blachą obita skrzynia, a na niej, wysoko aż pod sufit prawie, kolorowy stos kołder. Na noc kołdry te zostaną rozesłane dokoła sandali. Prócz półki z kilkoma czarkami i kołowrotka, jedynym sprzętem w tej izbie jest roztykotana, wyślizgana kołyska, pełna watowanej pstrokacizny i małego Osiwa, kołyska, która trącana od czasu do czasu przez babunię, wybija się na boki spod niskiego, bogato rzeźbionego kabłąka.
A babusia przędzie. Siedzi w kucki obok przedziwnego kołowrotka, niepodobnego wcale do naszych i, naskubując kawową wełnę, skręca grubą, gruzłowatą nić, zwijającą się na rozmruczaną szpulę. Staruszka ma twarz brunatną, zrytą bruzdami, oczy ciemne, ciężkie, z trudem jakby i niechętnie wznoszone od wszelkiej roboty. Babusia mówi Helenie, że to od dymu tylko oczy jej są często takie zaczerwienione, ale Helena wie, że to nieprawda. Syn ich - ich ukochany, mądry Ramazon - przepadł bez śladu, odkąd wchłonął go bezlitosny potwór, któremu na imię wojna. Szarifa nie chodzi już do roboty, ale za to od świtu do nocy krząta się po swoim glinianym królestwie.
Ze wszystkich spotkanych tu kobiet babusia jest bezsprzecznie najdostojniejsza. Nie stroi się, nie maluje węglem brwi, nie zażywa tabaki. Ubiera się zawsze biało, a jest tak czysta i schludna, jakby się nigdy żad-
390