kiem, uzyskała od niego pozwolenie rozpalenia ognia pod jego czarnym satilem i zagrzawszy parę wiader wody, urządziła nam bal za wszystkie czasy! Nie miałyśmy jeszcze wtedy owego piecyka, więc mróz w kibitce był taki, że skóra dymiła jak łąka po deszczu. Stojący na ziemi tranowy kaganek podświetlał izdebkę chybotliwym blaskiem i przypomniały mi się wszystkie chlapiące się przy ogniu i ponad niskie światło śmiejące się do widza mokre dziewczyny z obrazów Zoma. Urządziłyśmy też sobie pranie monstre, ale nam łachy, zamiast wyschnąć na sznurkach, pozamarzały w twarde, brzęczące łupy, które dopiero nazajutrz, rozwieszone w morelowym sadzie, odeszły i skruszały w słońcu.
Od czasu, gdy nastał ów piecyk, rozpoczął się między mną a Heleną wyścig szlachetnych: która potrafi zerwać się rano pierwsza i rozdmuchać ogień. Marysia od samego początku opowiedziała się zdecydowanie przeciw piecykowi i nie chciała mieć z nim nic wspólnego. Kiedy dym wypełnił kibitkę, kiedy walił pod sufit rdzawy, mętny i krztuszący, owijała głowę swoją aresztancką kurteczką i leżała pod nią cierpliwie, czekając, aż się ten dopust boży skończy. Każdorazowe palenie musiała o-płakać słonymi łzami. Z nas trzech ona najgorzej znosiła ten pachciany dut.
Zawsze nam tłumaczyła głucho spod okrycia, że woli najgorsze zimno od tej wędzarni.
Kiedy Helena z miseczką zmielonej wczoraj mąki, z kociołkiem i wiadrem pozostałej przez noc wody wynosiła się z kibitki, by u babusi naprzeciw zgotować nam śniadanie, my dwie ścieliłyśmy prycze, zamiatały klepisko, a potem właziły z powrotem ja pod mój koc, Marysia pod uzbecką kołdrę i zaczynałyśmy czekać powrotu Heleny.
O tej też zwykle porze, w nadziei odwrócenia myśli w inną stronę, urządzałyśmy sobie z Marysią lekcje angielskiego. Rzadko kiedy udało mi się spotkać kogoś, kto by go gorzej znał ode mnie. Dorwawszy się więc Marysi - która na moje szczęście nie zna go wcale - zrobiłam się strasznie wykształcona i ważna! Nie wzrusza mnie bynajmniej to, że mieszają mi się ciągle nowe tu połapane uzbeckie słówka i że czasem wpieram w mego bezbronnego pupila, że zapałki po angielsku gugert, a naparstek na pewno anguszpona. Zabawne! W miarę jak los tuła i tuła człowieka po coraz to nowych nazwach na mapie, jedne naleciałości językowe wykruszają się i gubiąpo drodze, a narastają drugie. Cała więzienno--rosyjska terminologia, nad którą łamała kościste ręce generałowa Iza,
393