ko źle utrzymane, kosmate i wiecznie widać głodne. Taka tu już moda. Tak konie, jak krowy skubią wokół siebie wszystko, co się da uskubnąć, w wiecznej pogoni za paszą. Jedne tylko wielbłądy są obojętne, wzgardliwe i wyższe ponad nędzę obecnej chwili. Patrząc, masz wrażenie, że nic bestii takiej nie potrafi dotknąć ani wzruszyć. Nosi ci ten ohydny pysk po powietrzu z taką bezosobową, wyniosłą wzgardą, w linii kabłąkowa-to wygiętej szyi ma tyle lekceważenia i obraźliwego wprost zarozumialstwa, że aż człowieka złość bierze! Bo niby co? Co sobie takie paskudztwo myśli właściwie?... Co sobie myśli, nie wiem, w każdym razie widziałam tam jednego, któremu to myślenie tak widać do głupiego łba uderzyło, że się wściekł. To wcale nie było zabawne. Wielbłądzisko było stare, wyleniałe i ogromne. Trzymali go osobno, przywiązanego łańcuchem do koła wbitego w ziemię, w małym, pustym sadzie, popod którym musiałyśmy co dzień przechodzić, idąc w pole. Spod zadartej w górę, malinowej od spodu wargi szczerzył w bezsilnej furii żółte, na wpół starte zęby, targał się na łańcuchu, tupał, wierzgał, charcząc przy tym jakimś głębinowym, do niczego niepodobnym, drążonym dudnieniem, ział i skrzypiał tak niesamowicie, że z prawdziwą ulgą zostawiałyśmy za sobą ów wielbłądzi sadek. Nie my zresztą jedne bałyśmy się tego wściekłego usztura. Bała się go cała wieś, a brygadierzy zawsze ostrzegali, by nie podchodzić bliżej, bo bydlę jest naprawdę niepoczytalne... No i raz to właśnie niepoczytalne bydlę wyrwało kół, do którego było przywiązane, i razem z tym kołem i łańcuchem pętającym mu się pod nogami - ruszyło w kołchoz! Strach blady padł na okolicę! Dzieci furknęły w głąb zagród, w okamgnieniu pozamykano wszystkie bramy, a wielbłąd - gubiąc płaty piany z rozwartego na oścież pyska i rycząc jak syrena straży pożarnej, jak dziki osioł, jak wściekły wielbłąd po prostu - w ogromnych, rozkołysanych susach sadził wąskimi uliczkami, wyższy od murków, wyższy od daszków z pachtą, wyższy od mordowych drzew, straszny, zwycięski i obłędnie wolny! Zmobilizowano wszystkich mężczyzn, sznury, kitmany, widły, polowano na to straszydło dobrych parę godzin, nim je nareszcie obezwładniono w jakimś zaułku i zatłuczono na śmierć. A potem przyszedł wielki dzień dla kołchozu! Kantor - w bezprzykładnej szczodrobliwości - rozdał ludziom to łykowate, wciekłe wielbłądzie mięso, każdemu po kawałku, żeby nikomu nie było krzywdy.
Jesteśmy zatem w polu. Brygada nasza pracuje zawsze w tym samym miejscu, opodal starego, rozeschłego młyna, którego przejrzysty szkie-
26 - W domu... 401