let szarzeje nad kanałem w wysokich, pożółkłych trawach. Nie wiem zresztą do dziś, czy to był młyn, czy wodna pompa. Nie widziałam tego nigdy w ruchu. Widocznie o tej porze roku jest nieczynny i tylko odpoczywa, rozsychając się na słońcu i wietrze.
W wysokim ziemnym garbie, poniżej tego młyna, urzęduje od świtu bobo. Wpiął się w nasyp jak twardy, błękitny żuk i wali kitmanem w ziemię. Właściwie to on przewodzi naszej brygadzie na tym odcinku wału. Brygadier gania cały dzień po polach, dozorując kilku brygad równocześnie. Tylko od czasu do czasu zjawia się nad nami na nasypie. Zatem robotą kieruje właściwie bobo. Praca tu co dzień ta sama. Trzeba rozwalać nasyp, a ziemię roznosić po pobliskim polu wiadrami albo nosiłkami. Kiedy całą wyznaczoną przestrzeń obsiądą niezliczone rządki wysoko usypanych kręto win, przyjdzie inna brygada, by te kopce rozgarnąć równo po całym polu. Obłąkana, ciężka praca, powtarzająca się co roku, od lat. Ta sama rozniesiona tu z takim trudem glina zbiegnie się kiedyś znów w wysokie wały, między które potoczy się potulnie wytresowany strumyk. Po roku - czy dwóch, bo nie wiem - odciągną wodę gdzie indziej, a niepotrzebne już wtedy nasypy rozgładzą w równinę. I tak - da capo, bez fme. A wszystko wiadrami i ludźmi! Zmęczonymi, głodnymi ludźmi!
Kiedy my przychodzimy, płaskie pole pod nasypem pstrzy się już od pracujących kobiet. Poznajemy je z daleka wszystkie. Ten malinowy słupek, drobiący tak szybko między rzędami - to Muslima. Ta chuda, wysoka, o za długim stanie i nisko w biodrach przepasana sznurkiem - to żona Sali, Husnija. Ta krępa, w poważnym stanie, która z czternastoletnią córką roznosi ziemię zambarem, to sąsiadka Mafi, Bodom. Bachman - to tamta o spadzistych ramionach i za dużej głowie. Tamta wreszcie to żona kasjera. Szmaragdowy rumol okolił ciasno jej smagłą twarz i jaśnieje na burym tle soczystą zielenią. Bardzo nie lubimy tej kasjerzychy, jak ją nazywamy. Ku furii Heleny miesza się nam zawsze do roboty i nieproszona robi nam ciągle uwagi, to że kopce nasze za małe, to że rządki za bliskie, to że za gęsto sypane, małpując w tym Hosjatę. Może dlatego, że mąż jej piastuje wysoki urząd w kantorze, babsko to jest takie pewne siebie i tak się szarogęsi. - Ale patrząc na nią, żałuję zawsze, że nie jestem malarzem. Ładna jest, aż oczy rwie. W dodatku ruchy jej mają taneczną prawie giętkość i wdzięk. Smukłe nogi noszą ją po bruzdach bez śladu wysiłku, podczas gdy gibkie, ciasno owiązane biodra, kołyszą się
402