0176

0176



łagru. Nie wiem zresztą, jak bym się była dowlokła, gdyby nie ta ich pomoc poczciwa...

Nareszcie - po nie wiem ilu tam godzinach tego zabójczego marszu -przyciągnęłyśmy wspólnymi siłami oddal ku sobie! Nareszcie przerzuciłyśmy za siebie wszystkie dzielące nas od łagru falistości krajobrazu. Nareszcie dachy na Loch-Workucie stały się bliskie i wyraźne.

Konwojenci zarządzają postój. Kilkadziesiąt metrów przed zoną. Chcą uporządkować pochód i wejść w obręb obozu zwartym szykiem. Musimy więc czekać, aż reszta nadąży.

Postój ten wypada obok niskiej budy, w której mieszka dyrektor piekarni. Jest nim odsiadujący wyrok skazaniec. Bo tu już sami tacy. Widząc pomęczone do upadłego kobiety, zaprasza nas na odpoczynek. Ale więcej nad trzy osoby wejść tam nie może. Kłiteczka jest mała jak taki w parkan wpuszczony stragan z owocami. Dosłownie nie ma się gdzie obrócić. Sufitu można dosięgnąć ręką. Na pryczy - zajmującej całe prawie wnętrze tego pudełka - śpi jakiś rozwalony człowiek w fufajce. Twarz nakrył zatłuszczoną futrzaną czapą i chrapie. Zżółkłe, kruszące się gazety oklejają sufit i ściany, do których szpilkami poprzyczepiano z gazet wycięte Staliny. Zaduch tu straszny. Czuć starą machorkę i kwaskowaty odór niezdejmowanych, często mokrych butów. Okienko mętne od muszych pstrzyn nie otwiera się wcale. Jest na głucho osadzone w ścianie i wszystkie szpary ma pozaklejane paskami gazet. To pewno uszczelnienia jeszcze z czasu zimy. Na stoliczku - którym jest paka z nieheblowa-nych desek - prócz stosu zatłuszczonych rejestrów, szkolnego kałamarza i zardzewiałego pióra strzępi się na pół zwiędły bukiecik nieznajomych kwiatów, tkwiących w pogiętej puszce po konserwach.

Gospodarz siedzi teraz w nogach chrapiącego na pryczy człowieka i - kręcąc w grubych palcach skrawek gazety ze szczyptą zielonawego śmiecia - opowiada, jak też to tu wszystkiego jest w bród, jaki naczelnik dobry i sprawiedliwy, jakie obfite jedzenie, jaki bogaty sklepik. Nie patrzy jednak przy tym w oczy. Uważnie przygniata palcem machorkę, pieczołowicie zbiera z kolan każdą wysypaną z gazety drzazgę i kładzie ją skrzętnie na tamte. A już za jego plecami, na wycinku z gazety, Stalin mruży chytrze uśmiechnięte oczy. Strasznie tu duszno... Nie... Już lepiej chyba czekać na dworze.

Wzgórek nad urwiskiem, gdzie stoi dyrektorska buda, bieleje od dużych, wytrzeszczonych rumianków. Jakby kto trawę wapnem schlapał.

180


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Czy wiesz, jak nazywają się zwierzęta pokazane na obrazkach? Wymień ich nazwy. A jak nazywają się do
CCF20090213089 że rzeczy, o których się mówi, zaczynają istnieć, uwypuklają tylko ich nieobecność.
HPIM4453 170 Hanna Świda-Zicmbą Nie wiem jak zachowałbym się w rej sytuacji. W dużej mierze zależało
/ Sam nie wiem jak to się stało, że nazwałem go czarnulkiem. Zawstydziłem się trochę i zająłem się
Motywacja O jakże bym chciała, żeby mi się tak chciało, jak mi się nie chce... www.tuedu.pl
Ćwiczenia dla 5 6 latków  (2) Patryk chce iść na sanki, ale nie wie, jak powinien się ubrać. Pomóż
skanuj0013 nie międzyludzkie, chcąc odpowiedzieć na pytanie, jak to się dzieje, że 1 ludzie wzajemni
SNV36245 wyznaczył, jak zamierzał się określić wobec ludzi, „z którymi żył” i jak oni go dostrzegali
Jak mogliśmy się przekonać na przykładzie tego drastycznego eksperymentu, wspólne zadanie, wspólny c
skanowanie0037 (28) Nie mam pojęcia, jak to się stało. Było późno, cały dom tomjl w ciemnościach, ws
udziału w grach i zabawach. Nie wie jak prawidłowo się odżywiać, nie rozumie znaczenia ćwiczeń fizyc
Piotr Kołodziejski: Jak rodziło się powołanie, bo chyba wcześniej życie nie było takie anielskie? Ks

więcej podobnych podstron