że rzeczy, o których się mówi, zaczynają istnieć, uwypuklają tylko ich nieobecność.
Chociaż mówimy po to, aby stało się obecne to, co jest nieobecne, aby wypełnić przestrzeń i aby zrównoważyć ciszę i pustkę, w rzeczywistości wszystko, co robimy, jest tworzeniem signifiant, a nie signifie. To właśnie Derrida ma na myśli, kiedy tajemniczo czyni sarkastyczną uwagę, że II n’y a pas de hors-text - „nie ma żadnego poza-tekstu”. W jego terminologii „tekst” oznacza odkrywanie różnie, użycie znaków do oddzielenia tego od tamtego lub zaznaczenie tego, co jest nieobecne.
Mowa jest tak samo tekstualna jak pismo i tak samo podatna na niezrozumienie i mylną interpretację. Wszyscy prowadzimy dyskusje, które się nigdy nie kończą, w których nasze słowa tworzą tylko większe różnice, a nie porozumienie. I mowa, daleka od takiego wyjaśniania rzeczy lub idei, aby stały się doskonale zrozumiałymi i obecnymi, zamykającymi wszystkim usta, wydaje się w sposób nieunikniony prowokować dalszą mowę. Jak wyjaśniam to, co myślę? Używam słów, czyli znaków. Ale czy te znaki są jasne? Jak wyjaśniam znaki? Większą liczbą słów, czyli znaków. I tak dalej, i tak dalej.
Według Derridy nic nie ma na zewnątrz tego łańcucha nieobecności i odniesień. Nawet mówienie o „wnętrzu” i „zewnętrzu” jest przywoływaniem tych samych starych kategorii, które zakładają, że wszystkie dobre rzeczy, jak obecność i byt, zostały już zrujnowane przez rzeczy złe, takie jak nieobecność i nicość. A możliwość, że kiedykolwiek był taki czas, stan natury, wolny od nieobecności, różnic i tekstualności wydaje mu się w najwyższym stopniu wątpliwe - to metafizyczna fantazja.
Mówione lub pisane znaki mają zdolność do samoreplikacji. Signifiant przepływają tak jak rzeka. Nie ma miejsca na odpoczynek w dyskusji, nie ma ostatniego słowa, nie ma transcendentnej kotwicy, nie ma ostatecznej prawdy lub obecności, na którą moglibyśmy się powołać,, aby położyć kres wszystkim rozmowom i wszelkiemu pisaniu. W jaki inny sposób ktoś mógłby decydować o tym, co jest prawdziwe, co jest autentyczne, co jest obecne, jeśliby o tym nie rozprawiał?
Język (mowa lub pismo w szerszym sensie zaproponowanym przez Derridę) tworzy zamknięty system, którego jedynym kontekstem jest on sam-jeśli szukasz słowa w słowniku, otrzymujesz więcej słów, które następnie sprawdzasz, aby otrzymać jeszcze więcej słów itd. Nic poza językiem nie może zagwarantować jego prawdziwości, autentyczności, obecności lub znaczenia: dowody, przykłady, argumenty, porównania i przeciwstawienia to wszystko gesty lingwistyczne („dyskursywne”). Derrida stoi więc na stanowisku, nie że nie ma określonego „znaczenia”, ale że jest więcej „znaczenia”, niż ktokolwiek zdołałby nad nim zapanować.
Derrida „dekonstruuje” kilka innych kluczowych metafizycznych przeciwieństw, takich jak centrum-margines, obecność-nie-obecność. W każdym wypadku pokazuje, że pierwszy termin nigdy nie jest samowystarczalny, ale zawsze rozumiany tylko w relacji z drugim: okrąg ma środek tylko dzięki posiadaniu „marginesu”, czyli obwodu. Rzecz jest obecna tylko w relacji do jej ewentualnej nieobecności i rzeczywistej nieobecności innych rzeczy. Idee, które uważa się za „centralne” dla tradycji Zachodu, nie są takie, ponieważ jasno i niezaprzeczalnie odkrywają transcendentną prawdę, ale ponieważ ludzie je takimi uczynili. Stały się więc centralne w procesie historycznym.
Zatem Derrida nie przeczy, że prawda, piękno i dobroć istnieją, ponieważ istnieją one rzeczywiście, jako funkcje, we wszystkich kulturach. Natomiast zaprzecza, jakoby były one transcendentnymi rzeczywistościami, które istnieją zewnętrznie i są gwarantami prawdy ludzkich idei i historii. Zatem ludzie będą mówić i mówić w nieskończoność i żadna absolutna prawda czy absolutna obecność nie zstąpi z góry, aby ich powstrzymać. Co jest stresujące i uspokajające zarazem.
181