108
lecz że jeżeli Andzolina nie chce praw do niej stracić, to niech go więcćj nie ściga. On, jak mówi, wyższą ma, niebiańską na tój ziemi do spełnienia missyą, pamięć jćj szkodliwy cień na nią rzuca, i zmusza go nawet do ucieczki z Rzymu, gdzie nie powróci, aż się ona z niego wydali; prosi ją, zaklina żeby tego mu nie odmówiła, bo on zaprzysiągł nie widzieć jćj więcćj.
Wyznaję, iż po przeczytaniu tego ostatniego dokumentu, uczułam w móm sercu zimno żelaza, co przeszyło skrwawione biednej Andzoliny serce.
Listy te większą część mi dnia zajęły; głowa mię bolała; i chciałam i nie miałam odwagi odwiedzenia chorćj. Po niejakim wahaniu odłożyłam wizytę do jutra, posłałam po sorrentowski ekwipaż, tojest po osły, któremi zwykle na spacer jeździłam, i kazałam się w jakąś nieznaną mi jeszcze zaprowadzić stronę, gdzieś tam na góry, gdziebym mogła szerokiem odetchnąć powietrzem.
Oślarz mój co do słowa rozkazów mych dopełnił. Po dwu-godzinnćj ciągle i ostro spinającej się drodze, ujrzałam się na samym wierzchołku tego pasma gór co nad Sorrento sterczą, lecz nie domyślałam się wcale, żeby ten ząb w morze wpadającćj ziemi, tak był wązki; a na sam szczyt przybywszy, i widząc, żem z prawej strony golf zostawiła, z największym podziwieniem na lewćj go postrzegłam.
Nie byłto jednak on sam, ale rodzony brat jego; byłato zatoka salernowska, z Salerną, z piękną Amalłią, tą Normandów stolicą, i pełno pomniejszemi na brzegach wioskami. Szersza i bardziej od neapolitańskićj otwarta, żadnemi nie przecina się wyspami. Małe i nagie wysepki, niegdyś Syren, teraz Galii zwane, przy jćj wejściu od strony Caprei leżą; dalćj oko na szklan-nej i nieskończonej ginie przestrzeni.
Postąpiwszy kilkaset jeszcze kroków, łub trochę więcćj, przybywa się do pojezuickich klasztoru S. Agaty ruin, w końcu do ostatniego tćj półwysepki krańca, do tak nazwanego przylądka dzwonu (promontorio della Campanella), od dzwonu jakichś fli-bustierów, którzy tam kiedyś wylądowawszy, rodzaj kolonii założyli, i w nocy na przybywające z łupem swe statki dzwonili.