jak nigdzie na świecie, powietrza, wieczór dołem puszysty od piasków i glin, a górą skropiony młodymi jeszcze, białymi gwiazdami. Siadałyśmy sobie czasem przed bramą. Helena tłukła pestki z urugu i wiodła niesłychanie treściwe rozmowy ze starym Karapczykiem. Dziadzisko, w sześcioro poskładane, sadowi się zazwyczaj o tej porze w płytkiej wnęce koło bramy, brudne, fałdziste, malownicze, i uczy Helenę po uzbecku.
- Sitora... - ciężką, sękatą ręką wskazuje lekką, migotliwą gwiazdę. -Sitora...
- Sitora - powtarza z przekonaniem Helena.
Czasem, kiedy nie ma przy bramie starego - aż dziw, jak go tu wszyscy nie lubią - przysiada się do nas Muslima. Uczymy się słówek i od niej, pytamy ją o najróżniejsze różności, tak zresztą, jak ona wypytuje nas. Pamiętam, jak pewnego wieczoru, po dość długim jakby wahaniu, zwróciła się do nas niespodzianie:
- Wy... wierujuszcze - da?
Było to zresztą jedno z pierwszych pytań, zadawanych nam szeptem po celach przez sowieckie kobiety. Zagadnienie wiary i religii muliło ich tu wszystkich tak samo. Pytanie to czekało już od dawna i w Muslimie.
- Da... U nas wsie wierujuszcze...
- I cerkwie i meczety macie toże? I modlicie się Bogu, jak chcecie?
Nie umiem sobie zdać sprawy, co kryje się w tym pytaniu. Ironia?
Niedowierzanie? Zazdrość?
- Pewnie, że się modlimy. A co? U was się modlić nie wolno?
- Boga niet... - pada zwięzła, natychmiastowa odpowiedź. W głosie j ej pierwszy i j edyny raz - wtedy właśnie - usłyszałam nutę pewnej twardości, uporu, buntu...
Biedna mała Muslima! Myślę, że ten Bóg, który mimo całej komunistycznej propagandy przecież jakoś potrafił ostać się na niebie, nie ją winił w tej chwili za tę twardość, upór i bunt, z jakim Mu odmawiała istnienia...
A sitory mrugały sobie świetliście i wyrozumiale na coraz ciemniejszym bezmiarze. Niebo miewa tu długo niesłychany kolor zzieleniałego turkusu czy grynszpanu, jak owe resztki emalii na kopułach Buchary, póki w bezszelestnej ciszy nie zejdzie nań owa uzbecka, wyiskrzona, namoszona - noc mroźna i nieruchoma...
Codziennie przed udaniem się na spoczynek musiałyśmy jeszcze zabezpieczyć nasze worki przed myszami. Przerzucało się przez belkę sznur,
410