Mołotow w Londynie, Mechlis na Krymie, Chruszczów w opałach 407
Najwyraźniej jakiś szlachcic podarował go rządowi”.1 Stalin i Mołotow trwali w snobistycznym przeświadczeniu o wyższości rosyjskiego przepychu: bądź co bądź, mieszkali i pracowali w pałacach Katarzyny Wielkiej. Mołotow potrafił się jednak poznać na łazienkach: pamiętał toalety, kiedy już dawno zapomniał o negocjacjach. „Była tam łazienka - skarżył się - ale bez prysznica”. Zaraz po przybyciu jego ochroniarze poprosili „o klucze do wszystkich sypialni” i Mołotow zamykał się każdej nocy. Kiedy służba w Cheąuers zdołała wejść, żeby posłać łóżka - napisał Churchill - była zakłopotana, znajdując pistolety pod poduszkami. W nocy rewolwer leżał obok jego bieliźniarki i przy jego teczce. Gdy Mołotow wychodził, „pokojówki” pilnowały jego sypialni jak cerber.
Po podpisaniu traktatu, co nastąpiło 26 maja, Mołotow poleciał do Waszyngtonu, by spotkać się z prezydentem Rooseveltem, który ofiarował mu swoją oprawioną fotografię z dedykacją: Mojemu przyjacielowi Wiaczesławowi Mołotowowi - Franklin Roosevelt. 30 maja 1942. FDR wydał mu się „towarzyski i sympatyczny”, natomiast Biały Dom wywarł na nim znacznie większe wrażenie niż Cheąuers, zwłaszcza jeśli chodzi o łazienki: Wszystko tam było takie, jakie być powinno - napisał. - Była tam również łazienka z prysznicem.
Dziewiątego czerwca zatrzymał się w Londynie w drodze do Moskwy. Zanim wyruszył w niebezpieczną podróż powrotną, nastąpiła podniosła chwila, kiedy Churchill stał ze swoim gościem w bramie do ogrodu przy Downing Street 10: Uścisnąłem mu ręką - napisał Churchill - i popatrzyliśmy sobie w oczy. Nagle wydał mi się głęboko poruszony. Spod maski wyłonił się człowiek. Odpowiedział równie mocnym uściskiem. W milczeniu ściskaliśmy sobie dłonie [...]. Byliśmy razem, a dla wielu ludzi oznaczało to życie lub śmierć. Mołotow przyznał, że potrafił się porozumieć z Churchillem:
„Owszem, wypiliśmy kieliszek czy dwa - wspominał. - Przegadaliśmy całą noc”. Ale nigdy nie zapomniał, że Churchill był „imperialistą, najsilniejszym, najsprytniejszym z nich [...] stuprocentowym imperialistą. Zacząłem się więc zaprzyjaźniać z burżuazją”. Wrócił z mglistą obietnicą drugiego frontu, bezcennym traktatem Lend-Lease ze Stanami Zjednoczonymi i sojuszem z Wielką Brytanią: „Moja podróż i jej rezultaty były naszym wielkim zwycięstwem”. W drodze do Moskwy jego samolot zaatakowały myśliwce nieprzyjacielskie, a później rosyjskie.1
Ten opis z pewnością spodobałby się Arthurowi Lee, poszukiwaczowi przygód i konserwatywnemu posłowi do Parlamentu, który kupił ten dom za pieniądze swojej amerykańskiej żony. Lloyd George obdarzył go tytułem barona (później wicehrabiego) Lee of Fareham.