te wypady na korytarz do siostry, miałybyśmy wszystkie promieniste od paznokci dłonie niczym chińskie księżniczki!
Jeśli któraś z nas zasłabnie na celi, można się po paru godzinach doprosić lekarza. Ostrożnie podchodzi wtedy do łóżka, ze wstrętem zagarniając biały fartuch, bada bardzo pobieżnie i o ile możności z daleka, po czym się szybko ulatnia. Wcale mu się nie dziwię! Ja bym się też ulotniła, gdybym mogła... Czasem obiecuje przysłać lekarstwo, czasem przyrzeka, że gdy się zwolni miejsce na bolnicy, przyjdą po chorą, najczęściej jednak nic nie mówi i wychodzi. Inna rzecz, że histeryczki psują bardzo interes tym, które są chore naprawdę. Zbyt często wzywa się lekarza do jakiejś tarzającej się po sienniku, wrzeszczącej wniebogłosy, w pałąk wygiętej awanturnicy, która po bójce z innymi, zbita przez nie na kwaśne jabłko, w ten efektowny sposób finiszuje...
Przez cały czas, dniem i nocą - ale najczęściej nocą - wywołują od nas kogoś na śledztwo. Zjawia się korpuśny z kartką i zabiera wezwaną, która wraca czasem po paru godzinach, czasem po kilku dniach dopiero. Ze strachu przed kapusiami, których pełno na celi, zazwyczaj szczegóły śledztwa trzyma się w tajemnicy. O ile jednak można się zorientować, śledztwo na Brygidkach nie było tym, czym na Zamarstynowie. Prócz zamykania w karcerze, prócz słownego ranienia w człowieku najświętszych uczuć religijnych i narodowych czy godności własnej - nie słyszałam, aby kogo bito czy katowano - prócz Ślepej Zośki, oczywiście, ale ta już sama chciała. Mam też podejrzenia co do jednej Ukrainki. Wracała ze śledztwa po kilku dobach, zanosząc się od płaczu, ale nigdy -mnie przynajmniej - nie mówiła, co się z nią działo. Nikt też nie wie, co się działo z pewną piękną, chmurną dziewczyną, która nikła też na doby całe. Ta, wróciwszy, nie płakała - nie był to zresztą typ skłonny do łez -ale już pod koniec mego tam pobytu jawnym było, że jest w ciąży. Opowiadano mi potem, że urodziła córeczkę i że ją na bolnicy więziennej odwiedzał często jej śledczy. Ale to są tylko podejrzenia. Marusia mogła płakać ze zdenerwowania, a ta mogła - tak jak Zośka - sama chcieć. Jeśli chodzi o moje osobiste doświadczenia, to muszę zeznać, że nie spotkałam się ze strony śledczego z żadnym grubiaństwem. Nikt mnie nie bił, nikt mi nie ubliżył. W karcerze nie byłam ani razu.
Ale byłam za to na bolnicy!
W końcu sierpnia czy w początkach września dostałam grypy. Przyszła siostra, a ponieważ miałam wysoką gorączkę, kazała mnie zabrać z
5 - W domu... 65