Wszystkie te naciski na uczonych aż po czasy współczesne zatruwały stosunek Kościoła i teologii do poszukiwań filozofii i przyrodoznawstwa. Rzekomo broniono wiary w biblijnego Boga, w rzeczywistości zaś - grecko-średniowiecznego obrazu świata. Wraz z tym broniono też prawnie zagwarantowanej nadrzędności teologii w hierarchii nauk, autorytetu Kościoła we wszystkicli sprawach życiowych, a wreszcie po prostu ślepej posłusznej uległości wobec kościelnego systemu nauczania. Nic więc dziwnego, że odtąd głównie Kościół katolicki - ale nie tylko on - uchodzi powszechnie za wroga nauki. Nawet II Sobór Watykański w XX wieku nie odważył się wyraźnie zrehabilitować niesłusznie potępionych przyrodoznawców od Galileusza po Tcilharda de Chardin.
Choć rozmaite były motywy nowożytnej sekularyzacji, ten rodzaj wrogiej rozumowi, filozofii i nauce wiary w autorytet, w Biblię, w Kościół najbardziej skompromitował chrześcijańskiego Boga w epoce nowożytnej. Odrzucenie religii w ogóle zawsze wiązało się z odrzuceniem zinstytucjonalizowanej religii, odrzucenie Boga - zawsze z odrzuceniem Kościoła: dotyczy to wczesnej oświeceniowej krytyki religii w XVIII wieku, klasycznej krytyki religii w XIX i na początku XX wieku, a także krytyki religii przez neomarksizm i racjonalizm krytyczny. Jakież możliwości zmarnowano na początku czasów nowożytnych! Jakież mogły powstać wielkie nowe syntezy: wiara chrześcijańska mogła przecież - podobnie jak w środkowym średniowieczu - podjąć w odpowiednim momencie inspiracje i wyniki nowych nauk, zinterpretować je dogłębnie i w miarę konieczności poddać wiarygodnej krytyce i relatywizacji! Wszystko w interesie pogłębionego, rozległego zrozumienia przyrodoznawstwa i wiary chrześcijańskiej! I czyż nic wierzyli w takie porozumienie główni przedstawiciele nowego matematyczno-mechanicystycznego przyrodoznawstwa? Karlezjusz, Pascal, Kopernik. Kepler, Galileusz, Leibniz, Newton, Boyle - wszyscy oni nie tylko wierzyli w Boga, ale byli praktykującymi chrześcijanami! I nawet Wolter oraz przedstawiciele francuskiego oświecenia nie propagowali mechani-stycznego obrazu świata i tolerancji światopoglądowej jako ateiści, lecz jako deiści; nadal jeszcze Bóg byl dla nich - z pewnością nader odległym - Stwórcą i zarządcą maszyny świat.
Nie będzie przesadą, jeśli dzieje stosunków między teologią a przyrodoznawstwem opiszemy jako dzieje ciągłej negacji, ciągłego wycofywania się teologii. Na przykładzie kosmologii można to następująco schematycznie zilustrować: Wcześniej widziano w Bogu odpowiedzialnego za wszystko niezrozumiale; pogodę i zwycięstwa w bitwach, chorobę i ozdro-wienie, szczęście i nieszczęście wyjaśniano jego bezpośrednią ingerencją. Gdy coraz więcej rzeczy codzienności zaczęła wyjaśniać nauka, trzeba było się wycofać: Bóg pozostał niezbędny do zawiadywania torami planet. Gdy tory' planet wyjaśniła teoria grawitacji, znów się wycofano: ingerencja Boga była wymagana przynajmniej w celu wyjaśnienia niewyjaśnionych jeszcze odchyleń (tak uważał nawet wielki Isaac Newton). Gdy potem „francuski Newton” Pierrc-Simon Laplace wyjaśni! prawami przyrody także te odchylenia i Bóg wydawał się zbędną hipotezą przynajmniej jako wyjaśnienie współczesnego wszechświata, skupiono się na początku świata i również przeciw' teorii ewolucyjnej Karola Darwina gwałtownie broniono dosłownego rozumienia biblijnego tekstu o stworzeniu. Od bezpośredniego stworzenia przez Boga całego świata wycofano się do bezpośredniego stworzenia życia i człowieka, potem do stworzenia duszy ludzkiej, by wreszcie - jak się dziś wydaje - zupełnie zrezygnować z idei „nadprzyrodzonej” ingerencji Boga w rozwój świata i człowieka. Widać, że taka teologia pozbawia Boga funkcji: nie wydawał się on potrzebny ani do wyjaśnienia świata, ani do kierowania życiem. W naukach przyrodniczych w każdym razie taki Bóg nie mógł ani nie powinien byl odgrywać już żadnej roli, jeśli ich metoda miała pozostać czysta i ścisła. Tym samym wiele osób uznało raz na zawsze: religia nie jest naukowa, jest tylko prywatną sprawą. W efekcie u wielu osób nauka -czyż może nas to dziwić? - zastąpiła religię również w sferze prywatnej.
241