uświadomienie sobie tego. Z głodu i zimna nie czuję już ani zimna, ani głodu. Wreszcie zgrzyt klucza, drab w błękitnej czapce i owo wszystko wyrażające, sławne bolszewickie: „Dawaj!”. Wleczemy się podwórzami, sieniami, dziedzińcami i dowiadujemy się wreszcie, że prowadzą nas do bani.
Kijowska bania była najlepszą ze wszystkich, jakie potem widziałam w Rosji. Ogromna, jasna sala. Podłoga i ściany z jasnokawowych kafli, mnóstwo tuszów, kurków, dobre ścieki, a nawet kabinki do rozbierania się! Kąpie się równocześnie co najmniej sto kobiet. Wody gorącej, ile chcesz. Dają spory kawałek mydła, watę i sabadylę na wszy.
W każdej takiej więziennej łaźni panuje zawsze wrzask jak w klatce podrażnionych papug. Wszystkie myją głowy, więc twarzy nie widać nikomu spod zamydlonej skorupy włosów. W kłębach pary, w srebrzystych promieniach z wysoka bijących tuszów kotłuje się stado ciał bez oblicza. A woda szumi i baby wrzeszczą, a pogłos od sufitu podwaja cały ten matowy od gorącej pary rwetes. Człowiek puszcza sobie na grzbiet srebrny ukrop, a jest tak przemarzły i skostniały, że wcale gorąca nie czuje. Cała sala wygląda niesamowicie. Jakiś sabat czarownic czy zły sen. Robi ci się słabo trochę od gorąca i pary, wszystko kręci się przed oczyma i nie wiesz, czy to prawda, czy przywidzenie. Przywidzeniem też w pierwszej chwili wydaje ci się postać w szynelu, błękitnej czapce, która zjawia się na dnie tej dymiącej, rozkłębionej ciałami przestrzeni! Wrzeszczy coś, czego nikt ani nie słucha, ani nie może słyszeć, bo w bani zbyt wielki szum, pogłos i krzyk. Nowicjuszki piszczą i zawijają się w ręczniki, ale to ginie w ogólnej goliźnie i obojętności. Wchodzili tak i wychodzili, ile chcieli. Kogoś szukali albo udawali, że szukają, zawsze z tym samym skutkiem. Nikt na nich nie zwracał uwagi.
Wreszcie tusze milkną. Sala robi się nagle niesamowicie cicha, a kobiety rozebrane z pary i białych strumieni wody jeszcze bardziej gołe, niż były przed chwilą. Rozprażone gorącem, wszystkie z mokrymi głowami, okręconymi tylko też mokrym ręcznikiem, wychodzimy z łaźni na dwór. Prowadzą nas wszystkie przez duży dziedziniec, każą wejść w niski, zimny korytarz i oczywiście znowu czekać.
Dowiadujemy się, że teraz przegląd lekarski. Dobrze. Niech sobie będzie. Już nam wszystko jedno. I to nas nie przejmuje, że w jakiejś ciasnej salce rozbierają nas znów do naga i że znowu podczas tego wchodzą szynele, i że znowu jest ceratowa ławka, i znowu ginekolog. Nic to już
83