dzie po ich stronie, prawdę, którą będą mogli wykorzystać dla własnych celów. Jakiś nieomylny instynkt ostrzegał ich, że lepiej nie wiedzieć za dużo, że „zrozumieć wszystko, to wszystko wybaczyć”. Zbyt niedawno wyzwolili się z błędu, aby obojętnie przyglądać się błędom innych i byli za bardzo gorliwa w szerzeniu oświaty, aby pozwolić sobie na luksus powstrzymywania się od sądów. Wyzwoliwszy samych siebie, zachowali śwriadomość misji, którą musieli wypełnić, przesłania, które mieli przekazać ludzkości; i w to mesjaniczne przedsięwzięcie włożyli niezwykłą żarliwość, poświęcenie i entuzjazm. Możemy obserwować, jak ten entuzjazm, to nieposkromione pragnienie wolności i sprawiedliwości, prawdy i człowieczeństwa, w ciągu stulecia stają się coraz silniejsze, aż zamienią się w obłęd, aż znajdą swoją symboliczną kulminację w na poły zachwycającym., a na poły patetycznym spektaklu z 8 czerwca 1794 roku, kiedy to obywatel Robespierre, z bukietem w jednej ręce i pochodnią w drugiej, zainaugurował nową religię ludzkości, wzniecając pożar, który oczyszczającym ogniem miał wypalić z powierzchni ziemi ignorancję, występek i głupotę.
Zbyt wielkie znaczenie przypisywano negacjom tych krzyżowców epoki rozumu: w XIX wieku — ponieważ nie lubiano oświeceniowców; w naszym czasie — ponieważ nie gustujemy w ludziach epoki wiktoriańskiej. Tymczasem za ich negacjami stał tylko powierzchowny cynizm, bardziej powierzchowny, niż to nam się dzisiaj wydaje. Weźmy jako przykład perełkę Vol-taire’owskiego dowcipu: „Historia to tylko figiel spłatany umarłym”. Ach, wzdychamy, ileż w tym prawdy; i nawet dziwimy się, że Voltaire zdobył się na taką głęboką uwagę. Potem dopiero uświadamiamy sobie, że wcale nie to miał na myśli, że dla niego był to zaledwie niewinny żart piętnujący oszukańczych historyków, podczas gdy my dostrzegamy w tym sformułowaniu głęboką prawdę — prawdę mówiącą, że wszystkie dzieła historyczne, nawet najbardziej uczciwe, są nieświadomie subiektywne, ponieważ każda epoka, wbrew samej sobie, zmusza umartych do wyczyniania takich figli, jakie tylko uzna za niezbędne dla uspokojenia własnego sumienia. To nas zmusza do rozważenia jego innego powiedzenia: „Najgorsze, co może się nam przytrafić, to zostać potajemnie powieszonym”. Zastanawiamy się zatem, czy Voltaire w równym stopniu co my zdawał sobie sprawę ze wszystkich implikacji tego brzemiennego stwierdzenia; czy rozumiał równie dobrze jak my (lub jak nam się wydaje, że rozumiemy), iż jego i jego braci filozofów entuzjazm dla wolności i sprawiedliwości wypływał w znacznej mierze z satysfakcji, jaką czerpali z faktu, że ich publicznie wieszano (przynajmniej póki wieszano tylko kukły) za ich małe, ałe zuchwałe bluźnierstwa.
O ile jednak aż nazbyt dobrze rozumiemy ich negacje, o tyle ich afirmacje, ich wyznania wiaty niesłusznie uważamy za coś oczywistego, niewartego pogłębionej refleksji. Posłuchajmy Vol-taireowskiej definicji religii naturalnej: „Przez religię naturalną rozumiem zasady moralne wspólne dla całej ludzkości”11. Jeśli nie jesteśmy jeszcze za bardzo znudzeni, rzucimy niedbałe pytanie: „Co to jest moralność?”, ale nawet nie zaczekamy na odpowiedź. Kiedy jednak przy jakiejś okazji uważniej przyjrzymy się lym afirmacjom, nieodmiennie poczujemy się zakłopotani. Definicji prawa naturalnego Anielskiego Doktora przeciwstawmy definicję Volneya:
Powszechny i stały porządek faktów, poprzez który Bóg włada wszechświatem; porządek, który Jego mądrość objawia zmysłom i rozumowi ludzi, aby służył im wszystkim za obowiązującą i jednakową dla wszystkich normę postę-
u Oeuvres (1883-1886), t. 22, s. 419.
55