powania, oraz aby prowadził ich bez względu na rasę czy
wyznanie ku doskonałości i szczęściu1.
Język jest znajomy, ale sama idea, jeśli poddamy ją krytycznej analizie, okazuje się równie obca co w przypadku Tomasza z Akwinu. Ważne, jeżeli prawdziwe — mówimy; ale jak to możliwe, pytamy, że tak dobrze znasz Boga i Jego zamiaty? Kto ci powiedział, sceptyku (jak sam każesz o sobie myśleć), że w naturze istnieje powszechny i stały porządek? A to zwierzę zwane człowiekiem (owa „przeklęta rasa” — według określenia wielkiego Fryderyka), skąd u ciebie ta pewność, że wie ono, czym jest doskonałość, i że byłoby szczęśliwe, gdyby ją osiągnęło?
W rzeczy samej to bardzo naiwne, taka dogmatyczna afir-macja. Przyjmuje za pewnik wszystko, co dla większości z nas wymaga udowodnienia, i nie odpowiada na żadne pytanie, które nas nurtuje. Ci sceptycy (jakżeż im zależało, aby za takich ich uważano) jawią się naszym wyrafinowanym umysłom jako osobowości nazbyt łatwowierne. Odnosimy wrażenie, że byli zbyt „wpływowi”, że tak naprawdę byli zwyczajnie prostoduszni i naiwni, żc padli ofiarami swojej nieszczęśliwej miłości do rodzaju ludzkiego, i że przy lada okazji gotowi byli otworzyć drzwi i wpuścić do wewnątrz nic niewarte komunały i wątpliwe panacea. W ten oto sposób nasza mocno już osłabiona i cokolwiek chorobliwa ciekawość znowu została pobudzona. Chcielibyśmy poznać przyczynę tego jakże kruchego optymizmu. Chcielibyśmy wiedzieć, co podtrzymywało tę dziecięcą wiarę, jakież to niezgłębione pokłady życzliwości pozwalały filozofom dostrzec w splątaniu wszechrzeczy taki symetryczny, przejrzysty i nieskomplikowany porządek? Czyżby byli świadkami jakiegoś nowego objawienia, które uprawomocniło ich do przemawiania w imieniu Boga? Poprzez dziesięciolecia wciąż słyszymy samotnego wędrowca z Genewy, kiedy z pasją pyta pewnego arcybiskupa: „Czy jest rzeczą prostą i naturalną, żeby Bóg musiał szukać Mojżesza, kiedy chce przemówić do Jana Jakuba Rousseau?”13. My nic potrafimy na to odpowiedzieć. Natomiast wydaje się oczywiste, że Rousseau miał w zanadrzu jakąś dobrą odpowiedź na swoje pytanie, odpowiedź, którą każdy z filozofów na pewno uznałby za ostateczną i rozstrzygającą. Musiało istnieć, zaczynamy sobie to uświadamiać, jakieś sekretne przejście prowadzące przed tron samego Stwórcy, jakieś ukryte tylne wejście, o którym wiedzieli wszyscy filozofowie, jakieś drzwi, dla nas zamknięte, które przed nimi -— kiedy wystukali sobie tylko znane hasło — natychmiast stawały otworem. Chcielibyśmy otworzyć te drzwi i wejść do środka. Bardzo jesteśmy ciekawi, kogo lub czego szukał Jan Jakub Rousseau, kiedy chciał się dowiedzieć, co Bóg ma mu do powiedzenia.
Gdyby nam się udało odszukać owe ukryte tylne drzwi, które w każdej epoce służą za sekretne wrota wiedzy, wówczas powinniśmy rozejrzeć się za pewnymi prostymi słowami o nie do końca jasnym znaczeniu, którymi możemy się posługiwać bez konieczności każdorazowego precyzyjnego ustalania ich zakresu i treści. Słowami, które wskutek ciągłego powtarzania utraciły swoje metaforyczne znaczenie i które nieświadomie bierzemy za obiektywną rzeczywistość. W XIII wieku takimi sło- 2 3
57
Oeacres (2d ed.), 11, s. 249.
13 JJ. Rousseau, List do arcybiskupa de Beaumont Przełożyła H, Rosne-rowa, w: Umowa społeczna oraz Uwagi o rządzie polskim Przedmowa do Narcyza”. Listo widowiskach. Listo Opatrzności. Listy moralne. List do arcybiskupa de Beaumont IJsty do Malesherbesa. Opracował
wstępem oraz przypisami opatrzył R Baczno. Warszawa 1966, s. 68.