utrapieniem albo kłopotem, natomiast w małych społecznościach stanowi ona dynamiczną i jednoczącą siłę. Wspólna wiara znajduje wyraz we wspólnych obrzędach, na których w pewnym sensie wzoruje się życie świeckie.
Społeczności Ików, jak należało się spodziewać, reguły te nie dotyczą. Jednakże w chwili, kiedy tam przybyłem, zastałem wśród nich jeszcze trzech kapłanów i chociaż dwóch wkrótce potem umarło, trzeci przeżył prawie cały rok. Od nich i od kilku starych ludzi dowiedziałem się, jakie mieli wierzenia i obrzędy, zanim ich śwat tak raptownie rozpadł się w gruzy. Wyznawali wspólną wiarę w Didigwari — boga nieba — i dopełniali obrzędów religijnych, które dyktowały im prawdziwie społeczne zasady postępowania.
Bóg Didigwari był zbyt daleki, żeby móc odgrywać jakąś praktyczną rolę w życiu Ików. Stworzył ich i opuścił, wycofując się do swojego królestwa gdzieś w niebie, nie interesował się nimi więcej i pozostawał niedostępny. Iko-wie mają dużo praktycznych wiadomości na temat nieba, zdają sobie sprawę z ruchów ciał niebieskich, pory roku oznaczają zależnie od miejsca, w którym słońce zachodzi za Morungole, a nawet zarzucili mojemu zegarkowi, że wskazuje czas niezgodny z ruchem słońca. Śmiali się z przypuszczenia, że Bóg mógłby przebywać na księżycu albo na słońcu, na głupie pytania dawali stosowne odpowiedzi. Zapytani, dlaczego te ciała wędrują po niebie, powiedzieli, że to tak jak z moim samochodem — ktoś po prostu musi je poruszać. Nie interesowało ich to, czy na innych planetach żyją ludzie. Jednakże stary Lomeraniang tuż przed śmiercią powiedział, iż śniło mu się, że jest gwiazdą.
— To znaczy — dodał — że wkrótce będę razem z abang armze patrzył na was z góry.
Abangowie, czyli przodkowie, są często porównywani do gwiazd, są tak samo liczni i rozproszeni, zmienni i obserwujący ludzkość z wysokości. Od czasu do czasu któryś z nich z nieznanych powodów schodzi ponownie na ziemię, ale przeważnie są oni tak jak i Didigwari oddaleni i tylko wielcy kapłani mogą się z nimi porozumiewać.
Bóg miał pierwotnie podwójną osobowość i był w połowie mężczyzną, a w połowie kobietą. Z niego zrodzili się wszyscy Turkanie, Dodosowie, Topotowie, Ikowie i inne ludy. Praprzodek Ików podzielił się na kilka części, z których jedna osiedliła się w Loitanet, inna w Kalepeto, jeszcze inna w Niagum, ostatnia zaś na górze Lomil. W ten sposób powstały klany rodzinne,' a przodkowie odradzali się w dzieciach' Ale teraz przodkowie są jak gwiazdy na niebie, bo kiedy człowiek umiera, wraz z nim umiera tylko jego ciało, natomiast dusza, gor. ulatuje do gwiazd i przyłącza się do abangów. Didigwari nigdy nie zszedł na ziemię, ale aban-gowie znali życie ziemskie, toteż tylko przeciwko nim ludzie mogą grzeszyć i tylko do nich zwracać się o pomoc za pośrednictwem swojego kapłana. Jeżeli abangowie rozgniewają się na ludzi, mogą ich ukarać — mogą zesłać na nich głód albo śmierć.
Kiedy Bóg tworzył świat, dał Dodosom i Turkanom bydło, wobec tego zawsze mają żywność. Ale dał im także dzidy, i dlatego zabijają. Ikom Bóg dał nakut, czyli radło. i zabronił im zabijać, choć zesłał im także najeg, głód. Oto dlaczego — moi czarujący rozmówcy nigdy nie omieszkali tego zaznaczyć — wszyscy ludzie mają obowiązek pomagać Ikom, dając im krowy, kozy, tytoń i mnóstwo pieniędzy. Turkanie to robią — dodawali z naciskiem — a nawet Do-dosowie. Ale Dodosowie nie są do Ików tak życzliwie nastawieni. Zanim Ikowie zetknęli się z nimi po raz pierwszy, byli potężni, silni i zdrowi, nie umieli jednak zabijać i rzucać klątw. Kiedy spotkali Dodosów, jedna z ich kobiet przeklęła Ików, sprowadzając na nich chorobę i słabość. Głód zesłany im przez Boga nie pociągał za sobą takich skutków — zmuszał ich po prostu do codziennych wędrówek w poszukiwaniu żywności. Ale czarownica Dodosów była zła. Ikowie schwycili ją i zbili uważając, żeby nie przelać krwi. niemniej jednak bili ją aż do skutku. W końcu zgodziła się zdjąć z nich klątwę, w tym celu polała wodą garstkę liści i skropiła nią Ików. Powinna była umoczyć liście w wodzie, a nie marnować ją wylewając na liście. I przez to Ikowie nadal są mali. głodni i spragnieni. Dopóki nie spotkali innych ludzi stworzonych przez Boga, w tym również policjantów i białych, nie znali zła. W tamtych czasach nawet głód nie był rzeczą złą.
Miejsca, gdzie według legendy pierwotnie założono klany, mogą być autentyczne, gdyż historia migracji z powodu głodu nadaje tej części opowieści o stworzeniu świata charakter bardziej historyczny niż mitologiczny. Ale kiedy dochodzimy do zagadnienia, gdzie i w jaki sposób pojawił się na ziemi pierwszy człowiek, wydźwięk legendy jest już inny.
151