220 SŁAWOMIR MROZEK
DROGI PAN KOLEGA To jest... tak. Trochę.
PAN KOLEGA Trochę! Pan stoi z boku, to pan źle widzi! Proszę, niech pan teraz stanie na moim miejscu. (bierze Drogiego Pana Kolegę pod ramię i prowadzi go na swoje miejsce) Niech pan się sam przeglądnie. Widzi pan teraz siebie?
DROGI PAN KOLEGA Istotnie. Niebywałe.
PAN KOLEGA Szpeci?
DROGI PAN KOLEGA Okropnie. Co za lustro!
PAN KOLEGA No widzi pan. (odchodzą obaj, smutni, na środek pokoju) "
DROGI PAN KOLEGA To niedopuszczalne!
PAN KOLEGA I w takich czasach wypadło nam żyć. (bierze swoją teczkę i znika za parawanem. Drugi ręcznik pojawia się obok pierwszego. Drogi Pan Kolega siada na swoim łóżku, w zadumie)
DROGI PAN KOLEGA Swoją drogą, kto by to pomyślał...
PAN KOLEGA (przekrzykując szum wody) Pan kolega coś mówił?
DROGI PAN KOLEGA E, nie... Nic. (pluski za parawanem ustają)
PAN KOLEGA Zdawało mi się. (spod podłogi słychać głucho, niezbyt głośno, orkiestrę grającą jokstrota) Co to za muzyka?
DROGI PAN KOLEGA Pod nami jest restauracja i dansing. (Pan Kolega znowu zaczyna hałasować za parawanem) Pan kolega lubi muzykę? (nie ma odpowiedzi. Widocznie Pan Kolega nie słyszy pytania. Drogi Pan Kolega, przekonawszy się w ten sposób, że Pan Kolega dostatecznie jest zajęty myciem się, klepie najpierw swoją poduszkę, stwierdza, że jest ona chuda i cienka, ukradkiem sprawdza poduszkę na łóżku Pana Kolegi, porównuje, a potem szybko zamienia poduszki. Następnie szybko wskakuje do swojego łóżka i zamyka oczy. Zza parawanu wychodzi Pan Kolega w pasiastej piżamie, niosąc teczkę i garderobę)
PAN KOLEGA (rześko) A teraz paciorek i do łóżeczka! (Drogi Pan Kolega udaje, że śpi) Żywię nadzieję, że tu nie ma karaluchów, mam delikatny sen. Co? (układa pedantycznie swoją garderobę w „kostkę”) Wie drogi pan kolega, że jutro znowu trzeba wcześnie wstać? Wyśpimy się w domu. Który to już dzień? A pan kolega poniekąd może spać, kiedy karakony łażą? Co, panie inżynierze? Człowiek jest przemęczony, (zamierza z rozmachem położyć się na łóżku, ale przypomina sobie, że jest zepsute. Kładzie się więc ostrożnie. Wydaje głębokie westchnienie ulgi, kiedy wbrew obawom łóżko wytrzymuje jego ciężar i nic złego się nie dzieje) Rozkosz. (pauza) Trzeba zgasić światło, (teraz dopiero orientuje się, że Drogi Pan Kolega nie odzywa się i nie rusza. Powtarza głośniej) Trzeba zgasić światło! (Drogi Pan Kolega wydaje ostentacyjne chrapnięcie. Pan Kolega wychyla się z łóżka i szarpie go za ramię) Drogi panie kolego!
DROGI PAN KOLEGA (przeciągając się i ziewając) A, to pan...
PAN KOLEGA (z porozumiewawczym, koleżeńskim uśmiechem) Nareszcie w łóżeczku, co? (Drogi Pan Kolega odwraca się na bok. Pan Kolega szarpie go ponownie. Drogi Pan Kolega unosi głowę) Nareszcie sobie pośpimy, co?
DROGI PAN KOLEGA (zamierzając ponownie opaść) Aha...
PAN KOLEGA (pospiesznie) Tylko trzeba zgasić światło.
DROGI PAN KOLEGA Ja gasiłem ostatnim razem.
PAN KOLEGA Pan?
DROGI PAN KOLEGA Wczoraj, w tym ostatnim hotelu.
PAN KOLEGA Aaa, rzeczywiście, rzeczywiście...
DROGI PAN KOLEGA Właśnie.
PAN KOLEGA Drogi panie kolego, niechże pan nie będzie formalistą. Jest pan przecież bliżej kontaktu.
DROGI PAN KOLEGA Tak się tylko wydaje. To jest skrót perspektywiczny.
PAN KOLEGA Ależ, drogi panie kolego, nie bądźmy małostkowi. Ja bym wstał, ale doprawdy nie ma o czym mówić.
DROGI PAN KOLEGA Jestem boso.
PAN KOLEGA Ojejej! Nigdy pan nie był w wojsku? Raz, dwa, trzy, hop! I już.
DROGI PAN KOLEGA (bez entuzjazmu) Hop, hop, hop... (wstaje, idzie ku drzwiom, obok których znajduje się kontakt. Oddalona orkiestra zaczyna grać sentymentalne tango. Drogi Pan Kolega odwraca się w stronę pokoju,