(jeszcze za życia żony wspólnie chodzili do kościoła św. Idziego w Krakowie), przyjmował Najświętszą Eucharystię w domu”1. Wszystkie te dokumenty podważały prawdziwość zarzutów, lecz zarazem potwierdzały siłę stojących za nimi kryteriów: narodowego, wyznaniowego, moralnego. Na tym właśnie polegało zwycięstwo dyskursu kanonicznego: przyjęto narzucone przezeń reguły debaty, więc to on podyktował kryteria kanonizacji.
Do pierwszej klęski liberałów doszła druga: nie mieli racji. Nie dlatego, że mieli ją przeciwnicy pochówku Miłosza na Skałce, lecz dlatego, że ludzie pragnący umieścić poetę wśród najwybitniejszych pisarzy polskich-od dawna działali na rzecz rozpuszczenia kanonu, a więc i na rzecz pozbawienia sensu obrzędu „chowania na Skałce”. Okazało się zatem, że bez kanonu nie ma w ogóle „mocnego czytania”, to znaczy upominania się o to, by świadczyć literaturze uznanie wedle starych, kanonicznych zasad. Zwolennicy „miękkiego czytania” ponieśli klęskę nie dlatego, że wytoczyli niesłuszne argumenty, lecz dlatego, że ich argumenty były wystarczające dla pochowania Miłosza na Cmentarzu Zasłużonych, do przyznania kolejnego honorowego doktoratu, zorganizowania dziesięciu konferencji - niewystarczające natomiast, by ubiegać się o miejsce w przestrzeni sakralnej. Przez piętnaście lat wolnej Polski wykorzystywano autora Ziemi Ulro do tego, by rozmiękczyć nacjonalizm polski, oddzielić patriotyzm od katolicyzmu, przekształcić katolicyzm z powrotem w chrześcijaństwo... W chwili jego śmierci okazało się jednak, że właśnie do negowanych postaw (i podstaw) trzeba było się odwołać, aby zyskać akceptację. I dlatego zwolennicy kanonizacji poety musieli udowadniać, że Miłosz dobrym katolikiem był.
Przez cały okres transformacji „liberałowie” pracowali nad pluralizacją kanonu, a więc nad jego faktycznym rozproszeniem. Nie byłoby w tym nic złego, gdyby nie fakt, że nie zdołali przy tym wypracować projektu kultury, w którym tolerancja łączyłaby się z pasją. Dlatego chwila mobilizacji po śmierci Miłosza i zaangażowanie wszystkich możliwych dyskursów dla dobrej sprawy paradoksalnie pomogły przeciwnikom. Jawna niespójność obrony poety pozwoliła oponentom umocnić się w przekonaniu, że mają rację i dostarczyła im twardych argumentów. Od tego momentu absurdalne przeświadczenie, że Skałka jest przestrzenią zawarowaną dla poety polskiego, katolickiego i antykomunistycznego, okazało się prawdą. Odtąd dyskurs wytwarzał swoich użytkowników, a podział na tradycjonalistów i modernizatorów stał się faktem53. Impas nowego podziału polega zaś na tym, że po jednej stronie stoją zwolennicy „wolności czytania”, którzy nie chcą literaturze niczego narzucać, ale też niewielkie znaczenie do niej przywiązują; natomiast po drugiej stronie znajdują się czytelnicy „nietolerancyjni”: zostawiają oni literaturze niewielę^wólności, żądają od niej, by przedstawiała świat i wspierała tożsamość zbiorową, zabraniają jej naruszania 2 3
257
Magdalena Kursa: „Nagonka na zmarłego poetę rozpoczęła się na antenie Radia Maryja. W czwartek przed północą w programie prowadzonym przez samego ojca [Rydzyka] Antypolskie oblicze Czesława Miłosza Anna ze stolicy zaapelowała, by słuchacze Radia Maryja słali listy do ojców paulinów i prezydenta Krakowa z protestami przeciwko pochowaniu poety w Krypcie Zasłużonych na Skałce. Być może dla uspokojenia nastrojów w krakowskim magistracie rozdawano wczoraj oświadczenie spowiednika Czesława Miłosza, który potwierdza, że noblista «odszedł z tego świata zaopatrzony sakramentami świętymi, pojednany z Bogiem i Kościołem [...]»” („Gazeta Wyborcza” 2004, nr 196).
53 Zob. Zdzisław Pietrasik, Kto jest dobrym Polakiem?, „Polityka” 2004, nr 36: „Polski są w dalszym ciągu dwie: jedna proeuropejska, otwarta,
druga, dla której 1989 rok był początkiem zdrady narodowej. Każda chciała mieć swojego bohatera wzorcowego. Do tej pierwszej Polski został przypisany Miłosz (którego nikt zresztą nie pytał o zgodę), do drugiej Herbert. Do pierwszej Jacek Kuroń, do drugiej płk Ryszard Kukliński. Granice nie są wprawdzie wytyczone, ale lepiej ich nie przekraczać, gdyż można się narazić na przykrości [...]”. We fragmencie przeze mnie wyróżnionym autor nazywa właśnie ów stan „performatywnośd granic”: najpierw pojawia się poczucie zagrożenia (ze strony Obcego), potem wskazanie cech zagrażających, a dopiero na końcu można wyznaczyć linię podziału.